Rz: Jeszcze nie ucichł konflikt rząd - prezydent w związku z niepoinformowaniem na czas Lecha Kaczyńskiego o katastrofie lotniczej, a już mamy kolejny spektakl, tym razem z Radosławem Sikorskim. I te same pretensje: kto kogo wprowadził w błąd. Co chcą ugrać obie strony?
Eryk Mistewicz:
Zarówno obóz prezydencki, jak i rządowy wciąż zachowują się tak, jakby trwała kampania wyborcza i trzeba było ciągle przekonywać wyborców, kto jest silniejszy, kto ma rację, kto zawinił, kto nie potrafi rządzić, a kto się do tego idealnie nadaje.
I na chwilę obecną kto wygrywa?
Nikt. Bo na takim ciągłym ścieraniu się ludzi, którzy powinni wspólnie rządzić krajem, nie da się wygrać. Na nic udowadnianie, że prezydent otacza się niewłaściwymi ludźmi albo że rząd celowo dezawuuje prezydenta. Dla przeciętnego wyborcy nie ma to większego znaczenia. On już raz podczas wyborów oddał swój głos i nie ma ochoty brać udziału w dalszej wojnie, bo głosując, nie deklarował przecież, że będzie aż do 2010 roku opowiadał się za jedną ze stron i bronił jej do upadłego. W błędzie jest ten, kto myśli, że ludzi emocjonują licytacje, kto, robiąc remont ulicy, zablokował dojazd do Pałacu Prezydenckiego albo kto komu przysłał faks i o której godzinie, kto wrócił z zagranicy i czy mógł wrócić wcześniej.