Medialny walec Platformy

W ciągu ostatnich dwóch lat do publicznych mediów rzeczywiście przyszła grupa ludzi o poglądach innych niż „Gazeta Wyborcza”. Tylko dlaczego nie było ich tam wcześniej? – pyta publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 06.02.2008 00:36

Medialny walec Platformy

Foto: Rzeczpospolita

Prace Sejmowej Komisji Kultury i Środków Masowego Przekazu do spraw zmian w ustawie medialnej nie przyciągają zbytnio uwagi mediów. Tymczasem poczynania posłanki Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej i jej kolegów z PO warto obserwować z najwyższą uwagą.

Projekty Platformy Obywatelskiej muszą bowiem budzić najgłębsze zaniepokojenie. To próby bezprecedensowego wzmocnienia władzy rządu nad mediami – nie tylko publicznymi, ale i prywatnymi. Plany PO oznaczają regres w relacjach media publiczne – władza polityczna, powrót do systemu Radiokomitetu z czasów PRL. Pod hasłem odpolitycznienia mediów publicznych nowy rząd szykuje walec medialny, którego operatorem będzie Donald Tusk. Na tym tle próby wpływania na media podejmowane w ostatnich dwóch latach przez PiS przypominają niezdarne amatorstwo.

Pod względem politycznego zapału dziennikarze Koteckiej na tle reporterów wielu prywatnych stacji wyglądali jak włoscy żołnierze przy komandosach US Army

Faktycznie jednak zmiany, jakie szykuje PO, będą oznaczać odwrót od ideowego pluralizmu w mediach publicznych i ponowną dominację opcji liberalno-lewicowej. Ta operacja ma być przeprowadzona szybko i sprawnie. Platformersi chcą do sierpnia tego roku zdobyć gmachy na Woronicza i Malczewskiego – czyli radio i telewizję.

Tymczasem duża część mediów przejawia niepokojącą tendencję do biernego przyglądania się zawłaszczaniu państwa przez Platformę w imię zasady „cel uświęca środki”. Tym celem ma być rzekome odpolitycznienie mediów publicznych.

„Platforma Obywatelska powinna jak najszybciej wyzwolić media publiczne spod władzy „żołnierzy PiS”, którzy przez ostatnie dwa lata karnie wykonywali rozkazy Jarosława Kaczyńskiego” – napisała w swoim komentarzu na łamach „Gazety Wyborczej” Agnieszka Kublik. Dopiero potem – znacznie mniej emocjonalnie – narzeka, iż projekty PO są niekonsekwentne. Chwali projekt PO za postulat rekomendowania kandydatów do KRRiT i władz mediów publicznych przez stowarzyszenia twórcze i uczelnie wyższe, „ale z drugiej strony Platforma powierza los członków władz spółek, którymi są media publiczne, rządowi (...) rząd będzie mógł wymieniać politycznie niewygodnych dla siebie prezesów, kiedy przyjdzie mu ochota”. Jaka jest puenta tego wywodu? Komentatorka „Gazety” podsumowuje delikatnie: „I to oczywiście źle”. Agnieszka Kublik kręci noskiem na Platformę jak mamusia na psotne dzieci.

Co by było, gdyby PiS wpadł na podobny pomysł? „Wyborcza” z pewnością dałaby wielką czerwoną czcionką dramatyczny tytuł na czołówce i efektowny, przerażający rysunek karykaturzysty Jacka Gawłowskiego. Zarówno wtedy, jak i teraz cel jest jeden: aby skończyć z sytuacją, w której media publiczne są – to już rytualny slogan – tubą PiS.

Jakie są dowody na propagandową misję TVP? Ostatnio „Gazeta Wyborcza” była w stanie zrobić aferę jedynie z noworocznej szopki, w której bluźnierczo ośmielono się kpić z Agnieszki Kublik i Moniki Olejnik. „Gazeta” z oburzeniem ujawniła też, że TVP szykować miała spisek mający zniszczyć marszałka Sejmu. W ten sposób przedstawiono informację o kolejnym odcinku telewizyjnej „Misji specjalnej”. Tyle że zapowiadany z grozą reportaż nie był nawet realizowany, o emisji na antenie TVP nawet nie wspominając.

Wizja Andrzeja Urbańskiego jako mistrza pisowskiej propagandy jest więc groteskowa. W ciągu rzekomych strasznych dwóch lat rządów PiS na Woronicza jego życzliwość wobec braci Kaczyńskich przejawiała się jedynie w nudnych, ugrzecznionych wywiadach z prezydentem i w pewnym stonowaniu „Wiadomości” TVP, w czasie gdy niektóre prywatne telewizje ostrzeliwały rządzących ze wszystkich luf. A także w rewolucyjnym niekiedy zapale „Misji specjalnej”, programu, który przecież ma pełne prawo do podejmowania tematów lustracji i walki z korupcją.

„Gazeta” – sama korzystająca z przecieków z urzędów i prokuratur, aby ukazać grozę IV RP – darła szaty, gdy „Misja” uzyskiwała dostęp do niejawnych informacji, aby robić wyraziste reportaże. A jeśli chodzi o okazywanie sympatii i zangażowania w konfliktach ostatnich dwóch lat, na tle reporterów i publicystów wielu prywatnych stacji dziennikarze Patrycji Koteckiej wyglądali jak żołnierze włoskiej armii przy doborowych komandosach US Army.

Na początku 2006 roku Platforma odmówiła wspólnego z PiS udziału w szybkiej wymianie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, bo – rzekomo – brzydziła się upolitycznieniem mediów. Oczywiście PO odreagowywała wtedy świeżą klęskę wyborczą i szykowała się do roli opozycji totalnej. Warto jednak także zauważyć, że PO i PiS mają inne doświadczenia z mediami. To nie przypadek, że w Prawie i Sprawiedliwości jest tylu dziennikarzy wypchniętych z mediów publicznych – choćby Andrzej Walkowiak wyrzucony z regionalnego radia publicznego Pomorza i Kujaw czy Elżbieta Więcławska-Sauk usunięta za rządów Millera z łódzkiego ośrodka TVP.

Pewnie woleliby być dziennikarzami, ale zostali skrzywdzeni i pchnięci ku polityce. I nieprzypadkowo w kręgu PO jest tylu polityków, którzy w tym samym czasie, kiedy innych wyrzucano, obejmowali na mocy różnych polityczno-medialnych deali funkcje w mediach publicznych – choćby Tomasz Arabski, Sławomir Nowak, Tomasz Siemoniak czy Rafał Jurkowlaniec.

Nie przyjmując propozycji współpracy z PiS przy wymianie KRRiT, PO odrzuciła możliwość współudziału w reformowaniu mediów publicznych. Z zastygniętymi w epoce Roberta Kwiatkowskiego mediami publicznymi musiał się zmierzyć PiS. Wepchnęło to partię Kaczyńskiego w ślepą uliczkę lepkich sojuszy z LPR i Samoobroną. Ambitne plany prezesa Bronisława Wildsteina zderzyły się z interesami partyjnych macherów. A następca Wildsteina Andrzej Urbański dorzucił do tego krajobrazu trochę cynizmu i gotowości do ukłonów wobec salonów.

Jednak na tle emocjonalnej kontestacji projektu IV RP przez niektóre prywatne media telewizja publiczna jest i była w ciągu ostatnich dwóch lat elementem pluralizmu. Owszem, do radia i do telewizji przyszli – nie tak znowu wielu – ludzie o poglądach innych niż „Gazeta Wyborcza”. Zapytać można jednak, dlaczego nie było ich tam wcześniej? Owszem, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji ma dziś skład polityczny zupełnie inny niż nowo wybrany Sejm. Ale stan taki był przez długie lata normą: gdy rządził AWS, większość w radzie mieli nominaci nieformalnego sojuszu medialnego SLD – UW.

Dziennikarze o wrażliwości prawicowej mogli się znaleźć w mediach publicznych jedynie przy politycznych trzęsieniach ziemi. A to z kolei czyniło ich obecność w TVP czy radiu sytuacją tymczasową, która kończyła się wraz ze zmianą politycznej koniunktury. Co innego autorytety namaszczone przez liberalny salon czy starzy wyjadacze telewizyjni – tacy jak Andrzej Kwiatkowski, który właśnie wraca do stacji Urbańskiego.

Bo telewizja Andrzeja Urbańskiego naprawdę nie różni się bardzo od wcześniejszej, „letniej” ideowo, telewizji Jana Dworaka. A Tomasz Lis, decydując się na przejście do TVP, potwierdził tę prawdę w bardzo sugestywny sposób. Ta blada i mało wyrazista telewizja na tle konkurencyjnych stacji komercyjnych, wyraźnie łaskawych dla ekipy Donalda Tuska, pozostaje dziś szansą na pluralizm w mediach. Mimo wszystkich swoich słabości taki stan jest lepszy od uzależnienia mediów publicznych od Platformy.

Rząd Tuska, który zaczyna tracić poparcie w sondażach, potrzebuje dziś wpływu na media publiczne. Tym bardziej że niebawem czeka nas kampania prezydencka, prawdopodobnie z udziałem obecnego premiera. Dlatego trudno uwierzyć politykom PO, gdy zaklinają się, że nie planują skoku na media. Skoro piszą projekt ustawy tak, by podporządkować publiczne media rządowi, to taki skok może się stać faktem. Tym bardziej iż nietrudno przewidzieć, że rekomendacje uczelni i związków twórczych do Krajowej Rady będą preferować ludzi z mainstreamu III RP.

Czy czeka nas powtórka z czasów Ryszarda Miazka i Roberta Kwiatkowskiego? Na pewno barierę Platformie postawi prezydenckie weto. Aby je przełamać, obecny układ rządzący będzie potrzebował wsparcia Lewicy i Demokratów. Ale LiD jest dziś podzielony. Z jednej strony Andrzej Celiński uważa za priorytet wygnanie prawicowców z publicznych mediów i wzywa do podjęcia negocjacji z PO. Z drugiej – Wojciech Olejniczak zastanawia się, czy LiD opłaca się wszechwładza Platformy także w mediach. Czy słabi dziś postkomuniści nie będą jedynie więdnącym kwiatkiem u platformerskiego kożucha.

Te wątpliwości pewnie stracą na znaczeniu, jeśli Platforma zechce się podzielić z lewicą medialnym tortem. A wtedy – jak zwykle pod hasłem odpolitycznienia – nastąpi upolitycznienie publicznych mediów na skalę niespotykaną od 1989 roku.

Prace Sejmowej Komisji Kultury i Środków Masowego Przekazu do spraw zmian w ustawie medialnej nie przyciągają zbytnio uwagi mediów. Tymczasem poczynania posłanki Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej i jej kolegów z PO warto obserwować z najwyższą uwagą.

Projekty Platformy Obywatelskiej muszą bowiem budzić najgłębsze zaniepokojenie. To próby bezprecedensowego wzmocnienia władzy rządu nad mediami – nie tylko publicznymi, ale i prywatnymi. Plany PO oznaczają regres w relacjach media publiczne – władza polityczna, powrót do systemu Radiokomitetu z czasów PRL. Pod hasłem odpolitycznienia mediów publicznych nowy rząd szykuje walec medialny, którego operatorem będzie Donald Tusk. Na tym tle próby wpływania na media podejmowane w ostatnich dwóch latach przez PiS przypominają niezdarne amatorstwo.

Pozostało 91% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości