Zepsuć publiczną zabawkę

Czy gdyby dyrektor sieci energetycznych w Polsce był z ugrupowania wrogiego Platformie, to partia ta złożyłaby projekt ustawy zwalniającej emerytów i rencistów od opłat za światło? – zastanawia się Maciej Rybiński

Aktualizacja: 12.05.2008 09:30 Publikacja: 11.05.2008 20:49

Maciej Rybiński

Maciej Rybiński

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Moja ulubiona anegdota historyczna, która jest też dla mnie – nie ukrywam – pewną wskazówką życiową: Miguel Unamuno, wielki filozof hiszpański, rektor Uniwersytetu w Salamance, wybrawszy się któregoś wieczoru w towarzystwie przyjaciela na spacer po mieście, zauważył przez okna jakiegoś klubu, że toczy się w nim ożywiona dyskusja. – Wejdę tam i zabiorę głos – oświadczył. – Przecież nie wiesz nawet, o czym jest mowa – zaprotestował przyjaciel. – Nie szkodzi, będę przeciw...

Ja chciałbym zabrać głos w sprawie likwidacji abonamentu i mediów publicznych. I chciałbym być przeciw, ale powstrzymuje mnie fakt, że wiele razy wypowiadałem się w tej kwestii i to dość zdecydowanie. Pisałem nawet, że telewizję publiczną należy zburzyć, a miejsce po niej zaorać i wysypać niegaszonym wapnem. Oczywiście, w dobie powszechnej zmiany zapatrywań, orientacji, światopoglądów filozofii i sposobów myślenia (na wiosnę nie tylko publicyści, nawet mój pies zmienia sierść i umaszczenie) nikt by tego pewno nie zauważył, nawet jeśli wszyscy uczestnicy metamorfozy sygnalizują, że są za. Mówiąc językiem przyrody, że są gotowi do rozrodu, czyli po ludzku, do dania d... A ja nadal przeciw. Ale i z tego dylematu można, śladami Unamuno, wybrnąć.

Nie ma innego wyjścia, jak tylko zlikwidować. Telewizję publiczną i służby specjalne. Inaczej nie zaznamy spokoju

Mnie razi w wypowiedziach zwolenników likwidacji abonamentu, akceptujących jego skutki, sposób argumentacji. Czegoś tak prymitywnego i demagogicznego jeszcze u nas nie było, nawet w czasach kampanii antylustracyjnej. Jakoś nawet wtedy starano się trzymać jednak poziom intelektualny, przy braku poziomu moralnego, co jednak jest w Polsce normą.

Koronnym argumentem na rzecz zniesienia abonamentu dla emerytów i rencistów, czyli likwidację – jak to nazwał premier Tusk – krwawicy, jest obciążenie budżetów najbiedniejszych. No dobrze, ale to samo da się powiedzieć o wszystkich daninach, podatkach i obciążeniach stałych, jak czynsz, opłaty za gaz, światło, wodę. Nie wiem, czy gdyby dyrektor sieci energetycznych w Polsce był z wrogiego ugrupowania, Platforma Obywatelska złożyłaby projekt ustawy zwalniającej emerytów i rencistów od opłat za światło z tą samą argumentacją, ale mogę to sobie wyobrazić. Duże wrażenie robi też pełne wrażliwości i uczucia stwierdzenie, że emeryci i renciści dość się już w życiu napłacili. To prawda. Moi rodzice, ludzie już sędziwi, z dużą satysfakcją stwerdzili, że ktoś z polityków wreszcie to zauważył. Mój Ojciec stwierdził, że najwięcej napłacił się za jedzenie, zwłaszcza w restauracjach, i że ma teraz nadzieję na zwolnienie go z obowiązku płacenia rachunków.

Jest wreszcie uroczy argument statystyczny, że abonament trzeba znieść, bo i tak mało kto go już płaci. No to trzeba usunąć, kierując się tą samą logiką, mnóstwo instytucji prawnych, zaczynając od zakazu jazdy po pijanemu. Skoro tak wielu i tak go nie przestrzega. Ludzi, którzy nie płacą komornego, w tym emerytów i rencistów, wysiedla się do baraków dla bezdomnych, a wystarczyłoby zniesienie czynszów motywowane społecznie, żeby ta zmora zniknęła na zawsze.

Zresztą zdumiewające, że nikt nie podjął najprostszej dyskusji – jak poprawić ściągalność abonamentu od ludzi, którzy nie są ani emerytami, ani rencistami. A są to rzeczy dość proste. Mieszkałem w kraju, w którym nie tylko po mieszkaniach chodziły kontrole, nie tylko po ulicach jeździły ekipy goniometryczne wyposażone w sprzęt zdolny ustalić, gdzie działa telewizor, ale gdzie istnieje też instytucja Erzwingungshaft – aresztu wymuszeniowego.

Biedni emeryci i renciści, znów zostali użyci jako mięso armatnie. Ciekaw jestem, kto będzie wnosił za nich opłaty za dostęp do telewizji kablowej i satelitarnej, kiedy nastąpi logiczna konsekwencja zniesienia abonamentu, czyli upadek telewizji publicznej. Bo chciałbym przy okazji zwrócić uwagę, że projekty jej finansowania z budżetu państwa, albo generalnie ze środków publicznych, są sprzeczne z przepisami unijnymi o uczciwej konkurencji. Jeśli pomysłodawcy o tym wiedzą, ale mimo to tworzą miraże, to są skrajnie cyniczni. Jeśli nie wiedzą, to tym gorzej dla nich, zajmujących przecież pozycję awangardy euroentuzjastów.

Oczywiście, tylko naiwny rencista popegeerowski może uwierzyć, że w tych wszystkich machlojkach chodzi o niego i jego sytuację materialną. Chodzi o coś zupełnie innego. Jeśli nie ma prawnej możliwości wyrzucenia prezesów Urbańskiego i Czabańskieglo na bruk, to można nawet zepsuć całą telewizyjno-radiową zabawkę publiczną, byle się ich pozbyć.

Duże wrażenie zrobiło na mnie wystąpienie (telewizyjne, ale w telewizji prywatnej) posła Szejfelda, który z miną odkrywcy i głosem triumfatora zakomunikował, że nie ma w Polsce nikogo, kto by wątpił, że Urbański jest związany z PiS. No i co z tego? Czy to jest zbrodnia stanu? Czy to jest choćby właściwość dyskwalifikująca?

W dzisiejszej, znów III Rzeczpospolitej jak najbardziej. Z całej debaty widać jak na dłoni, że PO walczy z telewizją, bo prezes jest obcy, a PiS broni telewizji, bo prezes jest swój. I to jest ten najbardziej duszny element całej dyskusji, który sprawia, że kwestia przyszłości mediów publicznych nie może być rozwiązania ani zgodnie z logiką, ani z interesem publicznym. A nie może być, skoro elementem nie awantury, ale rzeczowej rozmowy w tej sprawie nie jest i nigdy nie był grzech pierworodny telewizji publicznej w Polsce.

W krajach, które w chwili powstawania i upowszechniania się przekazu telewizyjnego cieszyły się pełną demokracją, czyli na Zachodzie, takich pyskówek nie ma ani nigdy nie było. U nas trwają nieprzerwanie od czasu odzyskania niepodległości i ustalenia reguł demokratycznych.

Ten grzech pierworodny to okoliczność, że TVP nie powstawała w Polsce jako instytucja komunikacji publicznej i gwarantowanego konstytucyjnie dostępu do informacji, tylko jako narzędzie propagandy. I tak jest postrzegana nadal przez całą, duchowo także wyrosłą z PRL elitę polityczną. Dlatego jest stałym powodem konfliktów i awantur.

Obok służb specjalnych, których rodowód jest podobny. Inaczej niż na Zachodzie, polskie służby nie powstały jako instytucje ochrony porządku konstytucyjnego w państwie, tylko jako narzędzia represji. I dalej są tak traktowane. Dlatego nie ma innego wyjścia, jak tylko zlikwidować i telewizję, i służby. Inaczej nie zaznamy spokoju.

Wszystkie ugrupowania polityczne, które rządziły w Polsce po 1989 roku, walcząc o telewizję, wpływy w służbach i generalnie partyjną kontrolę nad wszelkimi instytucjami publicznymi degradowały się do roli kliki. Oczywiście nieświadomie, co jeszcze gorsze, bo świadczy o niezrozumieniu ani instytucji państwa, ani funkcji społecznej partii.

Na szczęście dla nich, społeczeństwo, pozbawione korzeni demokratycznych i tradycji, też tego nie rozumie. Mam nadzieję, że do czasu. Ale wtedy, kiedy zrozumie, nie będzie już telewizji publicznej. A płacić będzie i tak trzeba. Wszyscy będą płacić, nie wyłączając emerytów i rencistów. Jestem przeciw.

Autor jest publicystą i felietonistą dziennika „Fakt”

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości