Szamotanina o to, kto będzie dzierżył ster mediów publicznych, przybiera na sile, koalicja rządząca szarpie coraz żwawiej. Niewielu jednak zdaje sobie sprawę, że kierujemy autobus wprost na ścianę.
Druga wersja ustawy medialnej rządzącej koalicji jest jeszcze bardziej zadziwiająca niż pierwsza. Bo tamta urzekająco otwarcie przyznawała, że TVP i Polskie Radio mają podlegać premierowi i to były główne „niezbędne reformy”. Tym razem mamy konstrukcję rozbudowaną i wprowadzającą potrójny nelson rządowego trzymania na media: 1. Przez bezpośrednie finansowanie poszczególnych programów (z możliwością wycofania programu, jeśli „nie spełni oczekiwań”); 2. Przez odnawianie licencji co dwa lata; 3. Przez programowy nadzór Krajowej Rady.
Kto choć trochę rozumie medialne mechanizmy, ten wie, że oba pierwsze punkty w takim kształcie, czyli oba nowe pomysły, oznaczają likwidację programów, które nie podobają się władzy. Żaden szef medialnej instytucji nie narazi jej na niebezpieczeństwo nieprzedłużenia licencji programowej przyznawanej (lub nieprzyznawanej) w tak krótkim cyklu. Żaden producent nie podejmie ryzyka wyprodukowania programu, który może się nie spodobać oceniającej centrali, gdy możliwe będzie „wycofanie” finansowania. Bo obie decyzje oznaczać mogą finansową katastrofę i likwidację firmy, która „zawiodła zaufanie” oceniających.
Dzieląc programy w mediach publicznych na misyjne i niemisyjne, stwierdzamy, że część audycji może być głupia, tandetna i plugawa
Kto będzie oceniał? Mówi się o zarządzających funduszem powierniczym finansistach. Finansiści będą oglądać i oceniać programy? Może niektóre, ale pewnie wynajmą do tego redaktorów i ekspertów, zbudują nowe struktury programowe. Czymże więc różni się to od dotychczasowych mechanizmów? Czy lojalność tych oceniających gremiów będzie – jak jest dziś, przynajmniej teoretycznie – przy publicznym nadawcy, czy też przy instytucji podlegającej rządowi?