Kadencja premiera Gordona Browna zaczęła się od próby zamachów w Londynie, a potem – jak u Hitchcocka – było coraz straszniej: instytucje państwowe gubiły dane milionów Brytyjczyków, zbankrutował pierwszy od 150 lat bank, a kiedy Brown się szykował do ogłoszenia wcześniejszych wyborów, okazało się, że konserwatyści mają taką przewagę, iż musiał przełknąć upokorzenie i zmienić zdanie. Nic więc dziwnego, że ma tak niskie poparcie jak Neville Chamberlain, który w 1938 w Monachium zawarł układ z Hitlerem.
Gordon Brown to jeden z najbardziej pechowych premierów w brytyjskiej historii. Margaret Thatcher miała wiele zalet, ale to, że przez lata mogła liczyć na spore poparcie, zawdzięczała w dużej mierze szczęściu. Co chwilę zdarzało się coś, co pozwalało jej pokazać się z jak najlepszej strony. Brown takiego szczęścia dotąd nie miał. To zabrzmi cynicznie, ale pierwszy raz szczęście uśmiechnęło się do niego właśnie teraz, kiedy świat stanął w obliczu kryzysu finansowego. Na zeszłotygodniowej konwencji Partii Pracy premier, który przez dziesięć lat był kanclerzem skarbu, mógł się pokazać jako doświadczony mąż stanu, opoka, na której można się oprzeć w trudnych czasach. Miał rację, że w tej sytuacji nie ma lepszego kandydata na lidera partii i że jest to najgorszy moment na oddawanie władzy w niedoświadczone ręce. Oczywiście była to aluzja pod adresem młodszego od niego Davida Camerona stojącego na czele Partii Konserwatywnej. Ale przede wszystkim chodziło o stłumienie rodzącego się w jego partii buntu i utemperowanie chętnych do przejęcia władzy. Słowa Browna były skierowane np. do szefa MSZ Davida Milibanda, który w lecie napisał artykuł powszechnie odczytywany jako manifest kandydata na przyszłego premiera.
I rodzący się bunt udało się stłumić?
Tak, ale zapewne nie na długo. Dalsze losy Browna zależą od tego, jak Partia Pracy wypadnie w majowych wyborach uzupełniających i przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Brown chwilowo umocnił swoją pozycję dzięki dobremu wystąpieniu na zeszłotygodniowej konwencji. Laburzyści zaprezentowali się jako zwarte ugrupowanie. Ale proszę popatrzeć, w jaki sposób nagłośniono odejście z rządu popularnej minister transportu Ruth Kelly. Już dawno mówiła premierowi, że będzie chciała zrezygnować, aby więcej czasu poświęcić rodzinie. Ale przeciwnicy Browna ujawnili informację o jej odejściu tuż przed konwencją, sugerując, że odchodzi na znak protestu. Wielu członków partii najchętniej pozbyłoby się Browna; problem w tym, że jego przeciwnicy nie mają odpowiedniego kandydata na jego miejsce. Z sondaży wynika, że żaden z potencjalnych następców nie zdobyłby dla Partii Pracy dużo większego poparcia.
Przywódca konserwatystów David Cameron w związku z sugestią, że jest niedoświadczonym politykiem, przypomniał, że to Brown doprowadził do największego deficytu budżetowego w krajach rozwiniętych i że to za jego kadencji doszło do upadku banku Northern Rock, co było pierwszym takim przypadkiem w Wielkiej Brytanii od 150 lat.