Zdziwił mnie ten rusofobiczny wyskok u dziennikarki TVN 24, gdyż, jak dowiedziałem się ostatnio z polskich mediów, wskazanie na autorytarny charakter rosyjskiego państwa to objawy rusofobii właśnie. Nie o tym jednak chciałem, ale o sprawie poważnej.
Dobrze, aby dziennikarze wiedzieli, o czym mówią. Przyczyny katastrofy smoleńskiej, jak każdej katastrofy lotniczej, bada specjalna, powołana do tego komisja. Tego dotyczy konwencja z Chicago z 1944 roku, na której zastosowanie po 10 kwietnia przystaliśmy wbrew naszemu interesowi, i tego dotyczyło rosyjsko-polskie porozumienie z 1993 roku na temat katastrof samolotów wojskowych, do którego powinniśmy byli się odwołać. Decyzja, na jakiej zasadzie powołana zostaje taka komisja, zależy od władz państw. Tak było zresztą i w tym wypadku. Przecież premier Tusk nie neguje, że to on podjął decyzję w tej sprawie, a nie prokurator Seremet. Komisja ma przedstawić wyniki swojego śledztwa i dopiero na ich podstawie, niezależnie od siebie, prokuratury polska i rosyjska będą mogły dokończyć śledztwo w sensie prawnym, tzn. postawić zarzuty lub odstąpić od nich.
To fundamentalne rozróżnienie ulega dziś zatarciu, gdyż w wypadku niewygodnych pytań premier zaczyna opowiadać o niezależności prokuratury polskiej, a dziennikarze kiwają głowami. Oczywiście nie ośmieliłbym się posądzać ich o stronniczość – zwłaszcza Moniki Olejnik – ale elementarnej wiedzy, zwłaszcza przy tak autorytatywnych stwierdzeniach, jakie przytoczyłem, mam prawo wymagać. Inna sprawa to bezkrytyczne powtarzanie za rządem (również Olejnik), że porozumienie z 1993 roku jest nieprecyzyjne i dlatego należało wybrać chicagowską konwencję. Co konkretnie miało utrudnić działanie komisji powołanej na partnerskiej zasadzie na mocy porozumienia z 1993 roku, nie usłyszeliśmy dotąd. Może Olejnik dopyta o to premiera?