Po wtorkowym porozumieniu między Kościołem, Kancelarią Prezydenta i harcerzami wydawało się, że spór o krzyż został zażegnany. Zdecydowano, że symbol smoleńskiej tragedii postawiony w dniach żałoby przed Pałacem Prezydenckim zostanie przeniesiony do kościoła św. Anny.
Warto przypomnieć, że harcerze nie domagali się, by krzyż przed Pałacem pozostał. Przeciwnie, opatrzyli go napisem: „Ten krzyż to apel harcerek i harcerzy do władz i społeczeństwa o zbudowanie tutaj pomnika w hołdzie tragicznie zmarłym [...] oraz dla upamiętnienia dni żałoby narodowej”.
W zamian za zgodę na przeniesienie krzyża harcerze dostali obietnicę, że Kancelaria Prezydenta podejmie wszelkie działania mające na celu „godne upamiętnienie” ofiar katastrofy i dni żałoby narodowej. Harcerze liczyli na pomnik lub tablicę pamiątkową.
Ale pojawił się problem, o którym wcześniej nie tylko opinia publiczna nie wiedziała. Kancelaria Prezydenta potwierdziła „Rz”, że wpłynęło do niej pismo z zastrzeżeniami od stołecznego konserwatora zabytków. „Wprowadzenie na stałe w przestrzeń zabytkową nowych elementów nie jest uzasadnione względami konserwatorskimi” – czytamy w nim. Co więcej, konserwator zaznacza też: „W przypadku podjęcia decyzji o przeniesieniu pamiątkowego krzyża do obiektu będącego zabytkiem wpisanym do rejestru zabytków konieczne będzie również uzyskanie wspomnianego wyżej pozwolenia konserwatorskiego”.
Problem w tym, że – według informacji „Rz” – harcerze zawierając porozumienie, nie zostali poinformowani przez Kancelarię o liście konserwatora. W efekcie, gdy będą prosić o upamiętnienie, Kancelaria może odpowiedzieć, że nic od niej nie zależy. Losy pomnika spoczną w rękach konserwatora, a politycy pozbędą się gorącego kartofla.