Mówiąc te słowa, miała na myśli zatrzymanych 29 sierpnia 1980, 30 lat temu, działaczy opozycji. Wśród aresztowanych byli między innymi: związani z KSS KOR Seweryn Blumsztajn, Mirosław Chojecki, Ludwik Dorn, Jacek Kuroń, Jan Lityński, Adam Michnik, Zbigniew Romaszewski oraz przywódca Konfederacji Polski Niepodległej Leszek Moczulski.
Dla większości z nich nie był to pierwszy kontakt z milicją. Procedura była zazwyczaj następująca: zatrzymywano na 48 godzin, bo tak długo milicja mogła przetrzymać obywatela bez wręczenia mu postanowienia o tymczasowym aresztowaniu. Potem zwalniano.
– Odbierało się pasek, zegarek i jakieś inne rzeczy osobiste. Wychodziło z aresztu, a za rogiem czekali funkcjonariusze bezpieki, którzy zabierali na następną komendę – opowiada Leszek Moczulski. – Pamiętam, że kiedyś odbyłem chyba cztery takie odsiadki z rzędu po 48 godzin. Pod koniec sierpnia formalnie już aresztowano opozycjonistów – na dłużej. Przede wszystkim po to, aby nie włączyli się w tworzenie struktur nowych związków.
– Pamiętam, że chodziłem wtedy po fryzjerach przy Marszałkowskiej, bo tam mieliśmy swojego łącznika. Kiedy wyszedłem z jednego z zakładów fryzjerskich, zatrzymała mnie bezpieka. Trafiłem do warszawskiej komendy MO w Pałacu Mostowskich, a stamtąd przewieziono mnie do aresztu na Rakowiecką. Wypuścili nas dopiero po podpisaniu porozumień – wspomina Moczulski.
Niewykluczone, że władze państwowe, aresztując opozycjonistów, chciały też sprawdzić, czy strajkujący robotnicy wykażą się dużą determinacją w ich obronie. A robotnicy byli zdeterminowani. Kiedy 31 sierpnia 1980 roku, w ostatnim dniu strajku na Wybrzeżu, przewodniczący delegacji rządowej wicepremier Mieczysław Jagielski nie chciał dać pisemnej gwarancji, że więźniowie polityczni wyjdą z aresztu, robotnicy odmówili zakończenia strajku.