Trzeba przyznać rację politykom opozycji i PSL twierdzącym, że oszczędności – 57 mln zł – z tytułu ograniczenia o 50 proc. subwencji dla partii są iluzoryczne i stanowią zaledwie ułamek całego budżetu. Zwłaszcza jeśli się pamięta o tym, iż jednocześnie w parlamencie trwają końcowe prace nad kodeksem wyborczym. A jednym z jego zapisów jest nałożony na burmistrzów i wójtów obowiązek zawiadomienia o wyborach każdego obywatela. Jego realizacja za pomocą poczty za każdym razem będzie kosztować dziesiątki milionów złotych.
I choć projekt swojej partii posłanka PO Renata Zaremba uzasadniała: „Wszyscy zgadzamy się, że trzeba oszczędzać, a więc trzeba zacząć od siebie”, to odpowiedzią były zarzuty trzech innych partii – w tym koalicyjnego PSL – hipokryzji i prób ograniczania demokracji.
W dodatku skutki obcięcia partiom pieniędzy mogą znacząco wpłynąć na wynik przyszłorocznych wyborów parlamentarnych.
Aby to zrozumieć, warto spojrzeć na partyjne konta. Według szacunków powtarzanych w Sejmie Platforma Obywatelska ma na koncie ok.
70 mln zł (szacunki oparte są na danych pochodzących z Państwowej Komisji Wyborczej). PiS zostały grosze po dwóch tegorocznych kampaniach, a SLD ma szczęście, bo udało mu się sprzedać siedzibę partyjną (przy Rozbrat, za ok. 50 mln zł). W najgorszej sytuacji jest PSL, które ciągle prowadzi sądowy spór o to, czy ma zwrócić 18 mln zł Skarbowi Państwa za błędy z kampanii wyborczej 2001 r.