Marek Magierowski pisze:
Historia europejskich map to dzieje wzlotów i upadków państw, nieustannie przesuwanych słupów granicznych i unii personalnych. To kalejdoskop małych księstewek, które rodziły się po rozpadzie wielkich mocarstw, a potem łączyły na nowo. Mapa to organizm, który żyje, nawet jeśli wydaje nam się, że współczesne granice wytyczone na Starym Kontynencie zostaną już z nami na wieki. A przecież od ostatniego „przerysowania” mapy Europy po upadku komunizmu i zburzeniu muru berlińskiego minęło niespełna ćwierć wieku. Od ogłoszenia niepodległości Kosowa – trzy lata. Nie oszukujmy się: to zaledwie chwila.
Jak by zatem wyglądała nowa mapa?
Wielka Rosja, nieobliczalna, tryskająca drogocennym gazem. Wreszcie Wielka Brytania, skurczona do małej wysepki gdzieś na horyzoncie, niewiele większej od Irlandii (gdyby mapę sporządzał kartograf francuski, Albion mógłby w ogóle z niej zniknąć).
Zerkając na sam skraj dysku, natknęlibyśmy się na smoki lub inne przerażające kreatury. Słynna mapa Borgiów, którą można obejrzeć w Muzeach Watykańskich, w lewym górnym roku zawiera taki oto malowniczy opis: „Hic etiam homines magna cornua habentes longitudine quatuor pedum, et sunt etiam serpentes tante magnitudinis, utunum bovem comedant integrum”. Czyli: „Tutaj występują ludzie o wielkich rogach, liczących cztery stopy długości, a także węże tak ogromne, iż potrafią pożreć wołu w całości”. Anno Domini 2012 Europa usytuowałaby swojego potwora gdzieś nad Dunajem a stosowny podpis brzmiałby: „Hic sunt Orbanes”.