Minister finansów Guido Mantega potwierdził pomyślne prognozy. PKB Brazylii wzrósł w zeszłym roku do 2,52 bln dolarów, dzięki czemu ten kraj odebrał Wielkiej Brytanii (z PKB 2, 48 bln dolarów) szóste miejsce wśród gospodarczych potęg świata. Wprawdzie latynoski gigant zwalnia, w zeszłym roku miał wzrost 2,7 proc., najniższy od lat, ale to i tak sukces wobec brytyjskiego 0,8 proc. Swoją pozycję Brazylia zawdzięcza nie tylko wysokim cenom ropy i żywności, ale i dekadzie sensownych rządów.
Kiedy dziesięć lat temu na czele największego kraju Ameryki Łacińskiej, liczącego prawie 200 mln mieszkańców, stawał były robotnik, lider związkowy, lewicowiec, przyjaciel Fidela Castro, Brazylię straszono załamaniem gospodarki, megabezrobociem, ucieczką kapitału i ideologiczną paranoją w stylu Hugo Chaveza. Nic takiego nie nastąpiło. Luiz Inacio Lula da Silva zdystansował się od partyjnych towarzyszy i zaczął reformy. Wkrótce zagraniczni inwestorzy przypuścili szturm na ten zasobny w ropę, minerały, wodę, ziemię i niedrogą siłę roboczą kraj. Z dłużnika MFW Brazylia stała się wierzycielem. Dziesiątki milionów Brazylijczyków wyszły z nędzy, zaczęły zaciągać kredyty, napędzając konsumpcję.
Lula szybko stał się latynoskim liderem, Brazylia uaktywniła się w regionie, angażując w zażegnywanie lokalnych konfliktów (m. in. między Kolumbią i Wenezuelą) czy stając na czele misji na Haiti. Zaczęła walczyć o stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, weszła do grupy BRIC, skupiającej oprócz niej Rosję, Indie i Chiny (od zeszłego roku także RPA).
Lula w pierwszym roku urzędowania odbył 35 podróży zagranicznych. Potrafił się dogadywać zarówno z Hawaną, jak i z Waszyngtonem. Dzięki zacieśnieniu współpracy z Chinami, zapewnił nienasycony rynek zbytu brazylijskim surowcom. Świat przyznał Brazylii organizację mundialu w 2014 roku i olimpiady w roku 2016. Tamtejsi specjaliści od marketingu politycznego stali się guru dla kandydatów na prezydentów w całej Ameryce Łacińskiej. Lula rządził osiem lat, gdy odchodził, jego popularność sięgała 85 proc. Ponieważ nie mógł kandydować trzeci raz, sam wybrał następczynię. Dilma Rousseff, równie wrażliwa jak on na sprawy społeczne, wniosła do polityki lepszą znajomość prawideł ekonomii i więcej pragmatyzmu, rzecz ważna w regionie, który lider Wenezueli Hugo Chavez podzielił na przyjaciół Kuby i resztę. Pani prezydent też rozmawia z braćmi Castro i z Chavezem, ale nie o polityce ani ideologii, tylko o współpracy gospodarczej. Naprawiła też błąd swojego poprzednika, dystansując się wyraźnie od Iranu Mahmuda Ahmadineżada i jego ambicji atomowych.
Z niektórymi brazylijskimi bolączkami nie umiał, lub nie zdążył, się uporać nawet sam Lula. Te problemy mogą sprawić, że Dilmie Rousseff nie starczy czasu i energii na wielką politykę zagraniczną i walkę o umacnianie pozycji Brazylii w świecie. Chodzi przede wszystkim o wszechobecną korupcję, z której powodu pani prezydent straciła w ciągu roku urzędowania siedmiu ministrów. Ale także o biurokrację, złe drogi, marną jakość służby zdrowia i oświaty czy przestępczość.