Jest pan socjologiem. Jak pan tłumaczy fenomen długotrwałej popularności Tuska?
Jest wiele powodów. Jednym z nich jest to, że jako naród jesteśmy słabi pod względem obywatelskim. Takim społeczeństwem jest łatwo manipulować. PO to opanowała i na dodatek świetnie zaspokaja potrzeby sympatyzujących z nią grup interesów.
To za mało, żeby wygrać wybory.
Wcale nie. Na PO głosowało zaledwie ok. 20 proc. ogółu dorosłych Polaków. W takiej sytuacji łatwiej jest grać na grupy interesów. Gdybyśmy mieli więcej świadomych wyborców, to nie byłoby tak łatwo te instrumenty klientelizmu politycznego wykorzystywać. Ale nie mamy. W rezultacie PO dba o swoich, a reszta obywateli jest skazana na niezrozumiałe umowy bankowe czy na rozmaitych oszustów takich jak założyciel Amber Gold. Państwo musi być sprawne, choć ograniczone do pewnych zadań. A poza tym powinien być filar obywatelski, który uzupełnia państwo, który buduje opinię społeczną i pilnuje, by niektóre rzeczy nie były możliwe. A u nas wszystko jest możliwe.
Pana poglądy nie do końca pasują do PiS, które raczej chciałoby państwa wszystko kontrolującego.
To się zmienia. Jarosław Kaczyński zwrócił na mnie uwagę na kongresie „Polska, wielki projekt", na którym mówiłem o społeczeństwie obywatelskim i m.in. krytykowałem jego dystans do tej kwestii. Dziś prezes PiS przyznaje, że jest to istotna sprawa.
W sprawie katastrofy smoleńskiej też ma pan inne zdanie niż prezes Kaczyński, który jest przekonany, że to był zamach, a pan chyba nie?
Pewne różnice oczywiście są. Nie można być klonem danej partii. Moja opinia jest taka, że zamach jest jedną z możliwych hipotez. A ponieważ państwo polskie zrobiło niewiele, aby tę sprawę wyjaśnić, to wszystkie hipotezy są ciągle równoprawne.
Nie denerwuje to pana, że gdy tylko pojawia się kwestia smoleńska, to projekt „Gliński" idzie w odstawkę.
No cóż, w tej sprawie też różnię się nieco od Jarosława Kaczyńskiego. Uważam, że emocje nie powinny dominować w polityce. Ale rozumiem, że ma on inny dystans do tej sprawy i jako człowiek szczególnie nią doświadczony ma prawo do emocji. Ale pamiętajmy, kto tak naprawdę gra sprawą smoleńską i kto jej nie wyjaśnia!
Czy dla socjologa są do zaakceptowania takie wystąpienia jak Krystyny Pawłowicz w sprawie związków partnerskich, czy też pana rażą?
Razi mnie język, bo nie jest dobrą rzeczą obrażanie kogoś, nawet bez złych intencji. Natomiast meritum jest czymś zupełnie innym.
Nie popiera pan związków partnerskich?
Nie popieram. Ale chciałem dodać, że nagonka na panią Pawłowicz jest czymś znacznie gorszym niż jej język. Bo przypisywanie jej faszystowskich zachowań jest skandalem. Ona korzysta z wolności słowa. Rozumiem też, że może ją denerwować, gdy polityk swoje prywatne wybory przenosi do sfery publicznej, ingerując tym samym w wolność innych ludzi.
Co pan ma na myśli?
Funkcjonowanie pani Grodzkiej jako osoby transseksualnej w Sejmie. Ona powinna funkcjonować jako posłanka, a tego nie robi. Nikt nie wie, czym się zajmuje. Wyłącznie eksponuje swój transseksualizm. W rzeczywistości chodzi jej o promocję transseksualizmu, a nie o walkę z nietolerancją, z którą rzekomo się styka. Co takiego Polacy robią, że są nietolerancyjni wobec osób transseksualnych?
Na przykład obrażają je z trybuny sejmowej.
Ruch Palikota specjalnie prowokuje takie sytuacje. Czy jest jakiś inny powód niż transseksualizm Anny Grodzkiej, że Janusz Palikot ją chciał obsadzić w fotelu wicemarszałek Sejmu? No przecież nie. Zasłania się normalne, ważne problemy pseudoproblemami dlatego, że ktoś ma w tym interes.
Czy po projekcie „premier Gliński" będzie projekt „prezydent Gliński"?
Nic mi na ten temat nie wiadomo. Zgodziłem się na projekt „premier techniczny". Liczę, że przekonam polskich parlamentarzystów do powołania rządu technicznego. A jeżeli nie, to będę chciał utrzymać naszą grupę ekspertów jako think tank pracujący m.in. nad alternatywą programową dla obecnego rządu.