Chodzi mi tylko o to, że dla każdego państwa i tak najważniejsze jest to, żeby mieć zdrową gospodarkę i własną konkurencyjną produkcję. Europejskie fundusze mogą się stać poważnym zastrzykiem finansowym, ale nie można od nich uzależniać rozwoju gospodarczego i trzeba je mądrze wydawać. Sami musimy rozwijać nasz kraj. Tymczasem zapewniam, że przeciętny Polak nie ma poczucia, iż właśnie wydawane są największe w naszej historii pieniądze inwestycyjne. Najlepiej widać je chyba tylko w telewizyjnych spotach reklamujących same fundusze.
Mam wrażenie, że tablice informujące o inwestycjach europejskich można spotkać na każdym kroku.
Ale pracy od nich nie przybywa. Pieniądze europejskie przez Polskę przepływają, ale u nas nie zostają. Dam przykłady z mojego okręgu, czyli zachodniej Małopolski. Widać już u nas skutki redukcji zatrudnienia we Fiacie. Kopalni Brzeszcze grozi likwidacja, a wtedy całe miasteczko pójdzie na bruk. W Chrzanowie upada właśnie Fablok, legendarna fabryka lokomotyw, ostatni tak duży zakład w mieście. W Suchej Beskidzkiej ostatnie połączenia kolejowe są likwidowane. I mogę ciągnąć tę smutną listę dalej. Owszem, wyspy inwestycji też są, ale to trochę wygląda jak złote zęby w zaniedbanej szczęce. Polacy nie mają poczucia, że ich życie się diametralnie poprawiło dzięki funduszom unijnym. Jeżeli teraz obiecamy im nie wiadomo co z tej nowej perspektywy budżetowej, to potem się to zemści. Rozejrzą się wokół i spytają, gdzie to wszystko jest. Nie możemy pompować oczekiwań, bo Polacy znienawidzą Unię tak, jak znienawidzili ją Grecy, choć też otrzymali od niej ogromne pieniądze. A tam na ulicach opony płoną...
Ponura wizja. Prof. Balcerowicz też uważa, że tempo rozwoju Polski spada i bez reform nie będziemy doganiać Europy, tyle że on chwali pakt fiskalny. Uważa, że to bardzo dobry pomysł, żeby ustawowo ograniczać rozrzutność polityków.
Ja bym raczej powiedział, że mamy do czynienia z wyraźnym gaśnięciem ekipy Donalda Tuska. Tusk przypomina mi trochę Tony’ego Blaira. Gdy rządził, wszyscy byli nim zachwyceni, a dzisiaj już mało kto odwołuje się do jego czasów, bo zmiany, które wprowadził, nie były tak znaczące, jak się wydawało. Z Tuskiem jest podobnie. Wmawia się nam, że żyjemy w czasach wielkich zmian, a później się okaże, że był to per saldo stracony czas. A co do paktu fiskalnego, to nie dziwię się, że prof. Balcerowicz go chwali, bo to jest spełniony sen monetarysty. Pakt fiskalny opiera się na założeniu, że głównym złem jest inflacja i dług publiczny, a ponieważ politycy są nierozsądni, trzeba im ograniczyć możliwość popełniania głupstw i nadmiernego szastania pieniędzmi.
Pan się z tym nie zgadza? Przecież to rozrzutność polityków wpędziła Grecję w kłopoty.
Z paktem fiskalnym, w sensie gospodarczym, wiążę jedną podstawową wątpliwość. Nie wierzę, że Polsce uda się nadać impuls rozwojowy, jeżeli nałożymy na nasze finanse dodatkowe ograniczenia. Mamy własne mechanizmy ostrożnościowe, a dodatkowy kaganiec może nam tylko zaszkodzić. I to sterowany z zewnątrz.
A podczas debaty na temat paktu fiskalnego głównie mówiliście o utracie suwerenności. I prawdę mówiąc, nie rozumiem, dlaczego was to boli, skoro prezydent Lech Kaczyński, podpisując traktat lizboński, też oddał część naszej suwerenności.
To inna kwestia. Dla mnie suwerenność to zdolność narodu do formułowania własnych celów politycznych i ich realizacji przy wykorzystaniu różnych narzędzi własnego państwa, także za pomocą członkostwa w Unii Europejskiej. Do pewnego momentu obecność w Unii wzmacniała tę zdolność. Ale teraz właśnie ją tracimy. Wolno nam coraz mniej, bo jesteśmy w Unii. Nie dość, że zanikają u nas duże sektory produkcyjne, nie mamy polskich banków, bo je wyprzedaliśmy na początku transformacji, to jeszcze chcemy się poddać rygorom fiskalnym i stracić ostatnie narzędzie do budowy naszej konkurencyjności. W ramach traktatu z Lizbony można było budować narodowe strategie rozwoju. W ramach paktu fiskalnego – nie. Bo on jest elementem tworzenia scentralizowanej kontroli nad rozwojem.
Solidarna Polska zarzuca wam, że sprzedaliście polską suwerenność, podpisując traktat z Lizbony, i teraz mamy związki partnerskie na tapecie.
Solidarna Polska jest archaiczna w pojmowaniu suwerenności, bo nie uwzględnia realiów sieciowej współpracy i współzależności państw. Myśl polityczna śp. prezydenta Kaczyńskiego była nowoczesna i nastawiona na realizację polskiego interesu narodowego w warunkach obecnych, a nie życzeniowych. Związki partnerskie natomiast nic z Lizboną wspólnego nie mają. Traktat z Lizbony był przyjęty większością dwóch trzecich głosów, a więc zgodnie z konstytucją. Tymczasem pakt fiskalny został przepchnięty jak zwykła ustawa, głosami połowy parlamentu, i dlatego zaskarżymy go do Trybunału Konstytucyjnego, tak jak zaskarżyliśmy zmianę traktatu zezwalającą na utworzenie mechanizmu stabilizacyjnego.
No właśnie, zaskarżyliście mechanizm stabilizacyjny, a odegrał on pozytywną rolę, uspokoił rynki. A więc nie mieliście racji.
Mechanizm jeszcze takiej roli nie zdążył odegrać. Istota sporu w Polsce jest jednak inna. Nie rozumiem, dlaczego rząd, zamiast dyskutować na ten temat z opozycją, przepchnął przyjęcie tego mechanizmu znów w oparciu o własną większość głosów, a nie dwie trzecie. Nie można traktować konstytucji jak nic nieznaczącego świstka. To fundament ustroju państwa i po coś zapisano w nim specjalne przepisy regulujące przekazywanie kompetencji na zewnątrz.
Panie pośle, czy atakowanie rządu Tuska konstruktywnym wotum nieufności ma jeszcze sens? Można odnieść wrażenie, że projekt Gliński jest jak przenoszona ciąża. Wszyscy czekają, aż się wreszcie skończy.
Wcale tak nie uważam. Dzisiaj obóz rządzący spajany jest wyłącznie trwaniem przy władzy. Widać to było podczas głosowań na poprzednim posiedzeniu Sejmu. Gdy decydowano o wotum nieufności dla ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, to cała koalicja stanęła za nim murem. Gdy głosowano nad projektami ustaw o związkach partnerskich, jeden z nich autorstwa PO, wszystko się rozsypało. Tylko władza utrzymuje ten układ.
No to tym bardziej nie ma sensu forsować waszego pomysłu, bo spoiwo władzy ciągle jest silne.
Ale my mówimy: sprawdzam! Kto jest z obozem władzy, a kto chce dla niego merytorycznej i profesjonalnej alternatywy. Chciałbym, żeby każdy poseł samodzielnie rozstrzygnął swój stosunek do możliwości obecnej koalicji rządzącej i możliwości rządu technicznego, który bezpiecznie przeprowadziłby nas do wyborów.
A nie sądzi pan, że to rozstrzygnięcie już zapadło podczas ubiegłorocznego jesiennego głosowania nad wotum zaufania dla rządu?
Sytuacja jest dynamiczna. Warto zrobić ten sprawdzian. Poza tym obserwuję niebezpieczne zjawisko. Coraz więcej osób utożsamia państwo z Platformą Obywatelską. W rezultacie kolejne partie stają się satelitami obozu rządzącego. Projekt Gliński to sprawdzian także dla partii opozycyjnych: czy chcą nowego rozdania, czy też rozglądają się jedynie za wygodnym miejscem w okolicy PO.
Nie wiem, czy poza Solidarną Polską możecie liczyć na poparcie swojego pomysłu. Jak pan myśli, moglibyście w przyszłości współpracować z tą partią?
Ewolucja Solidarnej Polski jest negatywna. Partia ta kroczy na drodze kontestowania PiS, a to oznacza rozbijanie prawicy i zmniejszanie szans na odsunięcie obecnego obozu władzy od rządów. Na prawicy liczy się jedność.
Nie ma szansy na to, żeby ich lider Zbigniew Ziobro był wspólnym kandydatem SP i PiS na prezydenta?
Jedność prawicy zostanie osiągnięta w inny sposób. Przez zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości.
Krzysztof Szczerski jest politologiem, posłem PiS, w latach 2007–2008 był wiceministrem spraw zagranicznych oraz podsekretarzem stanu w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej