Premier rzadko udziela wywiadów. Dlatego deklaracja z jego wczorajszej rozmowy w „Polityce” zabrzmiała tak mocno. Donald Tusk mówił tygodnikowi o możliwej koalicji z SLD. „Rzeczywiście, wśród partii opozycyjnych SLD pod szefostwem Millera wydaje się przy wszystkich garbach partią umiarkowaną i obliczalną” – stwierdził i nie wykluczył koalicji po 2015 roku, czyli po kolejnych wyborach parlamentarnych.
Nawet polityków PO zaskoczyło to, że Donald Tusk przyczyn kłopotów swego rządu upatruje wyłącznie na zewnątrz
– Okrążył w ten sposób Schetynę z lewej strony. Teraz on będzie musiał skręcić w prawo – mówi nam znany polityk PO. I na reakcję Grzegorza Schetyny nie trzeba było długo czekać. – Dziś nie wyobrażam sobie koalicji z SLD i Leszkiem Millerem – powiedział.
Ważny polityk PSL uważa, że deklaracja o możliwej współpracy z SLD to próba wytłumaczenia sobie własnego skrętu w lewo. – Przecież Tusk wie, że my nie poprzemy związków partnerskich. Do ich przegłosowania będzie potrzebował Millera, więc przygotowuje grunt pod przyszłą koalicję – tłumaczy.
Ale może się to okazać dla Tuska pułapką. W 2007 r. sam apelował do wyborców lewicy, by oddali głos na Platformę, bo to ona miała być gwarantem odsunięcia PiS od władzy. Podobnie było w 2011 r. Dziś przekaz do lewicowych wyborców PO brzmi raczej tak: – Spokojnie możecie oddać głos na Millera, skoro będziemy razem w rządzie. Ba, lepiej oddajcie głos na niego, bo im on będzie silniejszy, tym większa szansa na realizację w przyszłej kadencji lewicowych postulatów (zresztą Tusk sam się w wywiadzie nazywa socjaldemokratą). Sęk w tym, że taką wypowiedzią osłabia swe szanse w wyborach. – I utrudnia wyborcom prawicowym oddanie głosu na Platformę – mówi „Rz” jeden z konserwatystów z PO.