Co wam strzeliło do głowy – rzucił wczoraj Donald Tusk gdy dziennikarze pytali, co z tą dymisją Jacka Rostowskiego.
Dzień wcześniej Reuters podał, że premier poprosił zaufanych współpracowników, by znaleźli kandydatów do objęcia teki ministra finansów. A Tusk zamiast szybko zdementować tę informację, jeszcze wczoraj rano na Twitterze podgrzewał atmosferę. „Dziś budżet w Sejmie, jutro koniec prac nad OFE, od piątku formalne konsultacje. Trudny etap za nami, w listopadzie nowe otwarcie". Trudno nie uznać tego za aluzję do rekonstrukcji rządu po załatwieniu najważniejszych spraw, którymi zajmuje się Rostowski.
Premier współczuł wczoraj ministrowi, któremu jest przykro, gdy czyta informacje o swej dymisji. To fakt. Ale właśnie z tego powodu trudno uwierzyć, że to on rozpuszcza informacje o własnej dymisji. W Sejmie aż huczy od plotek, że pierwszy – jeszcze w sierpniu – przeciek dotyczący możliwej dymisji Rostowskiego pochodził z otoczenia Donalda Tuska. Również we wtorkowej depeszy Reuters powoływał się na rozmówców z otoczenia szefa rządu.
Zresztą pochylanie się premiera nad przykrościami, jakie spotykają Rostowskiego nie wygląda szczerze. W połowie lutego premier rzucił na konferencji prasowej, że zamierza wymienić ministrów w swym gabinecie. Przez tydzień komentatorzy zastanawiali się, kto straci stanowisko i kto może na nowo znaleźć się w rządzie. Ministrowie źle wówczas odebrali taką grę swojego szefa, ponieważ przez kilka dni każdy z nich zastanawiał się, czy to nie na niego padnie.
Trudno więc nie odnieść wrażenia, że i dziś jesteśmy świadkami grillowania ministra finansów. Z jednej strony premier Tusk nie lubi bowiem podejmować decyzji pod naciskiem mediów. Z drugiej strony często wypuszcza przecieki po to, by przetestować reakcję opinii publicznej lub rynków finansowych. I być może właśnie dziś testuje, jak zareagowałyby one na odejście Rostowskiego.