Jesteśmy narodem narzekaczy i właściwie trudno nam czasem wyobrazić sobie życie, w którym nie byłoby na co narzekać. Na szczęście nie musimy się tą przerażającą wizją martwić - materiału jest pod dostatkiem. I nawet jeśli pogoda jest ładna, rodzina szczęśliwa, a interesy się dobrze układają, to zawsze mamy politykę. Ta pozostaje zupełnie i dosłownie beznadziejna, oderwana od rzeczywistości, a nawet - jak się czasem wydaje - pozbawiona sensu. Dotychczas jednak narzekającymi na nią byliśmy głownie my - wyborcy. Tegoroczna kampania - z wielu względów kampania graniczna - wprowadza w tym względzie innowację. Do narzekania na bezsens i beznadzieję dołączają politycy - i to politycy od dawna ją uprawiający.
Tak jak premier Donald Tusk, który temat poruszył delikatnie dziś w Radiu Zet:
Problem polega na tym, że kandydaci, niezależnie od tego, jakie ugrupowanie prezentują zdają sobie sprawę, że wybory europejskie nie budzą w szerokiej widowni jakiś szczególnych emocji i dlatego niektórzy idą albo na skandal, inni udają, że to o zupełnie inne wybory chodzi i symulują jakby wybory krajowe, jeszcze inni próbują wydobyć takie wątki na przykład obyczajowe, ale ja się też nie dziwię, bo sam wolałbym nie uczestniczyć w takiej kampanii zupełnie odrealnionej.
Dużo mniej delikatnie wyraził się natomiast działający od 17 lat w polityce Kazimierz Kutz, z którego wypowiedzi dla portalu Natemat.pl wyziewa obraz wszechogarniającej beznadziei - beznadziei ogarniających nawet tych, którzy tę politykę tworzą.
Jeździłem po Śląsku i na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów nie było żadnego znaku, że są wybory. Tak samo spotkania polityków z wyborcami – to wszystko jakieś nieprzygotowane, przyjeżdżają i rozstawiają swoje rekwizyty. Taki małpi cyrk.