Janusz Korwin-Mikke. Kto się boi felietonisty?

Janusz Korwin-Mikke zawsze był przede wszystkim felietonistą. Język, jakiego używa w polityce, to przecież język felietonu. On nie odróżnia świata realnej polityki od świata publicystyki. To jego prawdziwy problem. Zawsze ten sam.

Aktualizacja: 31.10.2023 15:54 Publikacja: 31.10.2023 15:51

Janusz Korwin-Mikke

Janusz Korwin-Mikke

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

Przypominamy felieton Bogusława Chraboty z magazynu „Plus Minus” z 2014 r., gdy Janusz Korwin-Mikke został wybrany do Parlamentu Europejskiego

Miałem to szczęście w życiu, że spotkałem wielu dziwaków. Niektórzy z nich byli przy okazji wybitnymi ludźmi. Nie wszyscy, ale wielu. U części dziwactwo było uroczym dodatkiem do z lekka zagubionej osobowości, dla innych starannie wystudiowaną kreacją, a może nawet swego rodzaju apelem od świata. Hejnałem wygrywanym jak z wieży mariackiej: zobaczcie mnie, doceńcie, podziwiajcie, jaki jestem oryginalny! Pierwsi lśnili oryginalnym światłem dziwactwa do końca życia. W przypadku tych drugich z biegiem upływających lat dziwactwo wykoślawiało się, brzydło, traciło na świeżości.

Czytaj więcej

Bolesne zejście ze sceny politycznej Janusza Korwin-Mikkego

Maratończyk Stefan Kisielewski

Stefan Kisielewski, zgarbiony, wesoły staruszek. Potrafił przelecieć jak kula karabinowa dystans 600 metrów ze Starowiślnej na dworzec główny w Krakowie w dziesięć (może piętnaście) minut, wstępując po drodze do kilku knajp na setkę. Towarzyszący mu w drodze, mocno zasapany student krzyknął po powrocie do lokalu, w którym biesiadowaliśmy: zdążył! I nie wiem, czy więcej było w jego głosie triumfu z iście maratońskiego sukcesu staruszka, czy podziwu, że pan Stefan zdążył w tak krótkim czasie dolać do silnika tyle ulubionego paliwa.

Pudelek Janusza Korwin-Mikkego

Nie wiem, co się działo w pociągu, ale z pewnością nie było to barwniejsze od zachowania przeuroczego pudelka w fiacie należącym do Janusza Korwin-Mikkego, którym byłem wieziony z dworca w Warszawie na Mokotów którejś wiosny w drugiej połowie lat 80. JKM jechał jak zwykle bez pasów, ja (jakżeby inaczej, też bez pasów) obok niego. Na tylnej kanapie siedział pudelek, towarzysz drogi i własność JKM.  W pewnym momencie, na wysokości ówczesnego Supersamu (zbieg Puławskiej i Waryńskiego) ktoś nagle w przodzie ostro przyhamował. JKM z pasją wbił w podłogę pedał hamulca. Fiat zatrzymał się w miejscu, ryjąc niemal asfalt kołami. JKM  poleciał na kierownicę, ja wygrzmociłem łbem w szybę, ale najstraszniejszy był los pudelka. Ten wykonał lot koszący między fotelami, uderzył główką w coś twardego koło kierownicy i głośno charcząc... zwymiotował balonik. – To nic – powiedział twardo szef Officyny Liberałów. – To jeszcze z sylwestra! Pojechaliśmy dzielnie dalej, choć pudel przewracał przez jakiś jeszcze czas otępiałymi oczami.

Tadeusz Kantor walczący z ławką

Czyżby bardziej był zdezorientowany od Tadeusza Kantora, którego widziałem kiedyś walczącego z ławką na rogu Basztowej, która przytrzymywała go jak na smyczy za pomocą jego własnego fioletowego szala. Było zimno. Kantor pewnie przysiadł na chwilę na ławce. Szal jakimś cudem wplątał się między podniszczone deski i uwięził twórcę Cricot 2 na dobre. Ten nie mógł sobie poradzić i wiele naprawdę wydarzyło się wysokiej sztuki pantomimicznej, zanim reżyser wreszcie się poddał i poszedł dalej z gołą szyją. A może po chwili, już uspokojony, wrócił? Tego już nie widziałem.

 Bać się czy nie? Ja się nie boję. JKM zawsze był przede wszystkim felietonistą. Wspaniałym, błyskotliwym, prowokującym

Piotr Skrzynecki w PKS-ie do Myślenic

Stałym elementem w świecie prawdziwego dziwactwa był Piotr Skrzynecki, twórca Piwnicy pod Baranami. Jego najlepszą cechą było to, że zawsze – od kiedy pamiętam – był. Zawsze w tym samym miejscu i tak samo ubrany. Ze słynnym kapeluszem na głowie. Kabaret ubarwiał swoimi dzwonkami i coraz krótszymi – niestety – w latach 80. zapowiedziami. Spotkałem go kiedyś w lecie w PKS-ie do Myślenic. Było gorące lato. Jechał z którymś z piwnicznych kompanów posiedzieć trochę nad rzeką na owiewanym chłodem nieodległych gór Zarabiu. Przegadałem z nim pół godziny. Dałem jakieś teksty. Kilka dni później nic z tego nie pamiętał.

Bać się Korwin-Mikkego czy nie?

Wspominam z pewną czułością dziwaków, których spotkałem w życiu przy okazji narodowej debaty o rzekomym zagrożeniu, jakie się wiąże z obecnością świeżo wybranego JKM w Parlamencie Europejskim. Bać się czy nie? Ja się nie boję. JKM zawsze był przede wszystkim felietonistą. Wspaniałym, błyskotliwym, prowokującym. Jego teksty lśniły jak diamenty w każdym z pism, w których publikował. Jeśli idzie o jego poglądy – można się nimi zgadzać lub nie – są od lat niezmienne. A język, jakiego używa w polityce? To przecież język felietonu. JKM nie odróżnia świata realnej polityki od świata publicystyki. To jego prawdziwy problem. Zawsze ten sam.

Czytaj więcej

Karina Bosak: Korwin-Mikke może mieć pretensje sam do siebie

W świecie realnej polityki JKM, skądinąd twórcy Unii Polityki Realnej, nie ma miejsca na kompromisy, dwuznaczności czy poprawność polityczną. JKM rżnie słowem po oczach. Zawsze taki był. Problem w tym, że reszta świata jest inna. JKM jest jak Don Kichot – walczy z całą rzeczywistością. Nie będzie mu łatwo w Brukseli.

Kto pomyśli za 30 lat o Januszu Korwin-Mikkem?

Chyba jej nie zmieni, jak Beppe Grillo nie zmienił Włoch, choć innemu błaznowi, 80 lat wcześniej, jednak się udało. Powiecie, że JKM to wariat. O Kisielu też tak mówiono. Któż inny jak nie wariat postulowałby na przełomie lat 70. i 80. przywrócenie w Polsce kapitalizmu.

Dziś nikt się nie dziwi. Postulat Kisiela się ziścił i to całkiem nie krwawo i na pewnie nie wskutek jego pisaniny. Może za 30 lat zabiegać będziemy gorliwie i bez zdziwienia o względy naszego polskiego króla? Ktoś pomyśli wtedy o JKM? Dziwaku i felietoniście. Nie, na pewno nie należy się bać felietonistów.

Przypominamy felieton Bogusława Chraboty z magazynu „Plus Minus” z 2014 r., gdy Janusz Korwin-Mikke został wybrany do Parlamentu Europejskiego

Miałem to szczęście w życiu, że spotkałem wielu dziwaków. Niektórzy z nich byli przy okazji wybitnymi ludźmi. Nie wszyscy, ale wielu. U części dziwactwo było uroczym dodatkiem do z lekka zagubionej osobowości, dla innych starannie wystudiowaną kreacją, a może nawet swego rodzaju apelem od świata. Hejnałem wygrywanym jak z wieży mariackiej: zobaczcie mnie, doceńcie, podziwiajcie, jaki jestem oryginalny! Pierwsi lśnili oryginalnym światłem dziwactwa do końca życia. W przypadku tych drugich z biegiem upływających lat dziwactwo wykoślawiało się, brzydło, traciło na świeżości.

Pozostało 88% artykułu
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Gruzja o krok od przepaści
Publicystyka
Ćwiek-Świdecka: Czy nauczyciele zagłosują na KO? Nie jest to już takie pewne
Publicystyka
Tomasz Grzegorz Grosse, Sylwia Sysko-Romańczuk: Gminy wybiorą 3 maja członków KRS, TK czy RPP? Ochrona przed progresywnym walcem
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Tusk przerwał Trzeciej Drodze przedstawianie kandydatów na wybory do PE
Publicystyka
Annalena Baerbock: Odważna odpowiedzialność za wspólną Europę
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił