Niemniej nie wolno ignorować potrzeb naszych sojuszników z USA i Europy, bowiem dla wielu z nich muzułmańscy ekstremiści są znacznie poważniejszym problemem niż rosyjska inwazja na Ukrainę. Musimy uwzględniać ich interesy i lęki, by oni uwzględnili nasze.
1
Wiosną tego roku minęła dekada od największej bitwy Wojska Polskiego po drugiej wojnie światowej, czyli obrony ratusza w irackiej Karbali, świętym mieście szyitów, przed powstańcami z Armii Mahdiego. Jaki interes miała Polska, by kazać im tam walczyć? Jakie są związki historyczne, gospodarcze czy polityczne Karbali z Polską? Odpowiedź na te pytania musi być miażdżąca dla naszego zaangażowania w tamtą wojnę.
Nie chodziło o Irak. Polacy walczyli nad Eufratem, ale tak naprawdę w obronie naszego kraju w zupełnie innym konflikcie, którego grzmoty słychać właśnie nad wschodnią Ukrainą. Zdaniem ówczesnych decydentów, interweniując w Iraku, budowaliśmy wiarygodność sojuszniczą w nadziei, że skoro pomagamy Amerykanom, oni wesprą nas w razie ataku Rosji.
Założenie poprawne. W polityce zagranicznej także obowiązuje zasada coś za coś. Pozostaje jednak pytanie o skalę zaangażowania, ?czy aby nie przesadziliśmy w sojuszniczej lojalności.
Bilans stania u boku USA w Iraku i Afganistanie jest pozytywny. Wojsko przećwiczyło działanie w polu z siłami innych państw, wdrożyło się w nowoczesne systemy łączności i dowodzenia, wiele podpatrzyło u najlepszych, jeśli chodzi o szkolenie, wyposażanie i zasady walki. Wszystko to owocuje w zreformowanym Wojsku Polskim, które jest wciąż dalekie od doskonałości, ale zrobiło milowy krok w porównaniu z jego stanem sprzed wojny w Iraku.