Około 800 mężczyzn wstąpiło w tym roku do seminariów duchownych. Poinformowali o tym kilka dni temu rektorzy seminariów, tłumacząc, że wprawdzie w porównaniu z rokiem ubiegłym w uczelniach diecezjalnych widać lekki trend spadkowy (ok. 5 proc.), ale za to w zakonnych jest 15-proc. wzrost.
Podobny optymizm panował także w roku ubiegłym. We wrześniu przełożeni seminaryjni mówili, że ogólna liczba kandydatów jest wyższa niż w roku 2012. Wzrost ilości powołań tłumaczono „efektem Franciszka". Ten entuzjazm ostygł, gdy na początku października okazało się, że ów efekt jest mitem – kandydatów ostatecznie było 90 mniej niż rok wcześniej. Przekładając jednak procenty, o których teraz mówią rektorzy, na liczby bezwzględne, okazuje się, że w tym roku naukę na pierwszym roku rozpocznie mniej więcej taka sama liczba mężczyzn jak w 2013 r. Zatem o wzroście nie ma mowy. Można mówić jedynie o pewnej stabilizacji.
W dyskusji na temat powołań kapłańskich od lat pojawia się jednak pewien błąd merytoryczny, który powielany jest zarówno przez księży, jak i publicystów. Kilkuletni okres nauki w seminarium – zazwyczaj sześć lat – jest tak naprawdę czasem rozeznawania powołania. ?O prawdziwym powołaniu można zatem mówić dopiero w chwili wyświęcenia konkretnej osoby na księdza. A tych we wszystkich diecezjach co roku pojawia się ok. 350. W tym roku wyświęcono 355 księży diecezjalnych, a w ub.r. – 401. Wstąpili oni do seminariów odpowiednio w roku 2008 i 2007. Patrząc na ogólną liczbę wstępujących w tych latach i zestawiając ją z liczbą ostatecznie święconych, okazuje się, że po drodze seminarium opuściło ok. 49 proc. tych, o których mówiono, że zostali powołani.
Te liczby mogą przerażać, zwłaszcza że jest w Polsce diecezja, w której w tym roku nie wyświęcono żadnego kapłana (łowicka). Sceptycy twierdzą, że powoli zbliżamy się do zlaicyzowanych krajów Europy Zachodniej, gdzie seminaria od lat świecą pustkami. To po części prawda. Bo młodzi ludzie wychowani w społeczeństwie konsumpcyjnym, w którym wiara spychana jest na margines, tłumią w sobie głos powołania. Nie pomaga w tym medialny obraz Kościoła często wypaczany przez „autorytety", które same kiedyś nosiły sutanny. Decyzja o zostaniu księdzem w dzisiejszych czasach wymaga odwagi. Potrzebują jej sami księża, którzy często wstydzą się noszenia stroju duchownego i swojego kapłaństwa. A to właśnie oni stoją na pierwszej linii – mają dawać młodym przykład i prowadzić ich ?do wiary. Mimo wszystkich przeciwności. Nie będzie „efektu Franciszka", gdy brakować będzie odwagi.