„Wie pan, ja jestem kobietą. Wyobrażam sobie, co ja bym zrobiła, gdyby nagle na ulicy pokazał się człowiek, który wymachuje ostrym narzędziem albo trzyma w ręku pistolet. Pierwsza moja myśl: tam, za moimi plecami jest mój dom i tam są moje dzieci. Więc wpadam do domu, zamykam drzwi i opiekuję się własnymi dziećmi" - tak szef rządu odpowiada na pytanie dziennikarza o to, czy powinniśmy wysyłać broń na Ukrainę.
Nie wiem, czy pani premier zdaje sobie z tego sprawę, ale przedstawiła właśnie idealną wykładnię izolacjonizmu. Problem w tym, że w dzisiejszym świecie zamknięcie drzwi nic nie da, bo ów człowiek wymachujący ostrym narzędziem bez problemu te drzwi wykopie.
Do tej pory polska polityka zagraniczna polegała na tym, by w obliczu takiego ulicznego osiłka zwoływać sąsiadów i bandziora wspólnym wysiłkiem spacyfikować. Gwarantuję, że w wielu światowych stolicach wypowiedź pani premier będzie interpretowana jako zerwanie z tą fundamentalną dotąd zasadą polskiej polityki zagranicznej – że Polska nie może się odwracać od świata, lecz szukać w nim oparcia.
„Nasz kraj powinien zachowywać się wobec konfliktów zewnętrznych jak polska rozsądna kobieta. Nasze bezpieczeństwo, nasz kraj, nasz dom, nasze dzieci są najważniejsze" - dodała pani premier. Zastanawiam się, co powie amerykańskim, francuskim czy włoskim politykom, gdy w dyskusji o potrzebie przeniesienia baz NATO na wschód Sojuszu zachowają się właśnie jak owa polska rozsądna kobieta.
Z drugą wypowiedzią premier Kopacz o referendum szkockim jest jeszcze gorzej. „Zawsze to, gdzie coś się łączy, a nie dzieli, będzie miało moje mocne poparcie. Uważam, że siła w tym, że ludzie potrafią się łączyć i razem robić wielkie rzeczy" - to dobra analiza pomysłu zjednoczenia się dwóch sąsiadujących z sobą podwórek w celu zbudowania jednego, dużego bałwana ze śniegu.