Marek Migalski: Ewolucja elektoratu. Od smakoszów do kibiców sportowych

Nie politycy nas reprezentują, to my jesteśmy ich reprezentantami.

Publikacja: 17.01.2024 03:00

Dzisiaj elektoraty zabiegają, by być częścią świata reprezentowanego przez partie

Dzisiaj elektoraty zabiegają, by być częścią świata reprezentowanego przez partie

Foto: AdobeStock

Gdyby chcieć znaleźć metaforę, która byłaby pomocna w ukazaniu zmiany, jaka zaszła w ciągu ostatnich lat w relacji elektoraty–partie, najlepsza byłaby odwołująca się do restauracji i klubu sportowego. Kiedyś wyborca traktował ugrupowania polityczne tak, jak klient wybiera restauracje – decydował się na takie, które oferowały największy wybór dań, miłą obsługę, wysoką jakość produktów. Jeśli czuł się zawiedziony, zmieniał lokal.

Dzisiaj bardziej przypomina to stosunek kibica do swego ukochanego klubu – wybacza mu wszystkie faule, defraudacje prezesa, słabą grę, fatalny stan toalet i brutalność ochroniarzy boiskowych. Nosi koszulki z logo klubu i jest mu wierny aż po grób.

Czytaj więcej

Marek Migalski: Kto odsunął PiS od władzy

Mówiąc krótko – do niedawna partie musiały zabiegać o elektoraty, a dzisiaj elektoraty zabiegają o to, by być częścią świata reprezentowanego przez partie. To kwestia tożsamości – ugrupowania polityczne pozwalają nam określać się względem świata, wyrażać się, prezentować własny (?) światopogląd. Bycie wyborcą Donalda Trumpa lub Donalda Tuska opisuje, jakimi ludźmi jesteśmy i jakimi chcemy być. Dokładnie tak, jak publiczne manifestowanie poparcia dla Joe Bidena lub Jarosława Kaczyńskiego.

To wynik przede wszystkim działania mediów społecznościowych – one wpędziły nas do „bunkrów informacyjnych” (nie używam terminu „bańki”, bo te mają w sobie coś ulotnego i nietrwałego), odcięły od „tych drugich”, zachęcają do kultury oburzenia, unieważniania poglądów innych, publicznych linczów na odmiennie myślących. To one zaostrzyły spory i napuściły nas na siebie, każąc codziennie określać się i zajmować ideologiczne stanowiska. Bez światłocienia, z biblijną ostrością albo-albo.

Dzisiaj elektoraty zabiegają, by być częścią świata reprezentowanego przez partie

W poparciu dla partii znajdujemy obecnie swoje tożsamości: już nie głosujemy na Trumpa czy Kaczyńskiego – jesteśmy trumpistami lub pisowcami; już nie wybieramy PO czy demokratów – jesteśmy platformersami lub demokratami. To nie politycy są naszymi reprezentantami – to my jesteśmy reprezentantami polityków.

Skutkuje to petryfikacją postaw politycznych, ich uwewnętrznieniem, trwałością modelów głosowania. Cokolwiek zrobi nasza ukochana partia, i tak z nią będziemy. Bo czyż przestaje się być kibicem Barcy czy Cracovii tylko dlatego, że ma zły sezon (lub dekadę)? Tak postąpić mogą tylko zdrajcy (lub klienci restauracji). Dlatego niewiele może zmienić nasz stosunek do wybranej już formacji. PiS w elekcjach 2023, 2019 i 2015 roku otrzymywało (odpowiednio) 35,4 proc., 43,6 proc. i 37,6 proc., co przekładało się na 7,6 mln, 8 mln i 5,7 mln głosów. Dość stabilnie, prawda? Podobnie było w przypadku PO/KO: w 2015 roku 24 proc. (3,7 mln głosujących), w 2019 roku 27,4 proc. (5 mln), w 2023 roku 30,7 proc. (6,6 mln). W ciągu ostatniej dekady tylko jednej partii udało się wedrzeć do systemu partyjnego, ale gdyby nie jej sojusz z PSL, to nie wiadomo, czy zdołałaby przekroczyć próg wyborczy (mowa oczywiście o PL 2050).

Czytaj więcej

Marek Migalski: Bajka o juncie Donalda Tuska

Jaki wniosek z tego wypływa? Brzmi on następująco: codzienne wydarzenia, dramatyczne zwroty akcji, bulwersujące słowa padające z ust polityków, wydania specjalne w programach telewizyjnych, okupacje mównic i urzędów, masowe demonstracje i brutalne manifestacje – otóż wszystkie te przykuwające naszą codzienną uwagę wydarzenia w niewielkim stopniu wpływają na zmianę poparcia dla partii politycznych. Bo patrzą na nie nie wybredni smakosze restauracji, lecz zaciekli kibole poszczególnych drużyn, którymi przytłaczająca większość z nas stała się w ostatnich latach. Smutne? Nie dla polityków. Zwłaszcza tych, którzy akurat w danej chwili mają liczniejsze kluby kibicowskie.

Autor jest politologiem, profesorem Uniwersytetu Śląskiego

Gdyby chcieć znaleźć metaforę, która byłaby pomocna w ukazaniu zmiany, jaka zaszła w ciągu ostatnich lat w relacji elektoraty–partie, najlepsza byłaby odwołująca się do restauracji i klubu sportowego. Kiedyś wyborca traktował ugrupowania polityczne tak, jak klient wybiera restauracje – decydował się na takie, które oferowały największy wybór dań, miłą obsługę, wysoką jakość produktów. Jeśli czuł się zawiedziony, zmieniał lokal.

Dzisiaj bardziej przypomina to stosunek kibica do swego ukochanego klubu – wybacza mu wszystkie faule, defraudacje prezesa, słabą grę, fatalny stan toalet i brutalność ochroniarzy boiskowych. Nosi koszulki z logo klubu i jest mu wierny aż po grób.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Sondaż: Komisja ds. badania wpływów rosyjskich dzieli Polaków. Wyborcy PiS przeciw
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Polska była proizraelska, teraz głosuje w ONZ za Palestyną
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Czy sprawa sędziego Tomasza Szmydta najbardziej zaszkodzi Trzeciej Drodze i Lewicy?
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Jarosław Kaczyński podpina się pod rolników. Na dłuższą metę wszyscy na tym stracą
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Czy rekonstrukcja rządu da nowe polityczne paliwo Donaldowi Tuskowi