Najtrudniejsze jest przejście od słów do czynów i niejeden dobrze się zapowiadający kandydat na bohatera połamał na tym zęby. Wygraliśmy wybory, mamy swój rząd, ale teraz życie mówi: „sprawdzam!”.
Czy nowa władza, która nie będzie już nam wmawiała, że jesteśmy „gorszym sortem”, bezmyślnymi „lemingami” i że byliśmy „tam, gdzie stało ZOMO”, ma się ograniczyć do sejmowych debat i szczytnych zamierzeń, bo cokolwiek uczyni, zostanie zablokowane przez bezlitosną literę prawa, o co postarały się rząd poprzedni i popierająca go sejmowa większość? Spróbuje uchwalić ustawę – unieważni ją Trybunał (dawniej „Konstytucyjny”, obecnie „przyłębski”) albo zawetuje prezydent. Prokuratura będzie dalej działała po „ziobrowsku”, bo jej szef został umocowany na kolejną kadencję. Telewizja dalej ma kłamać i szkalować; aby wymienić jej szefów, trzeba czekać, aż upłynie kadencja Rady Mediów (za przeproszeniem) Narodowych. Pójdzie nowy minister do sądu, a tam sami „neosędziowie” z pisowskiej nominacji. I tak dalej, i tak dalej…
Czytaj więcej
Jeszcze nikt nie demontował systemu demokracji nieliberalnej i przywracał rządów prawa. Polacy będą prekursorem – tak witają rządy Donalda Tuska światowe media.
Czy liczy się tylko – jak chcą legaliści – litera prawa, czy też wola suwerena, a więc nas, wyborców? Ale przecież to samo mówił Prezes, gdy obejmował władzę osiem lat temu, chcąc w sposób niekonstytucyjny zmieniać albo omijać prawo metodą faktów dokonanych. Trzeba nazwać rzeczy po imieniu: prawo zna pojęcie działania w złej wierze i jego konsekwencje. PiS podważył podstawę demokracji, jaką jest trójpodział władz i niezależność sądów, i trzeba to przywrócić jakimikolwiek środkami. Podobnie z innymi elementami życia publicznego, jak rzeczywiście narodowe media, jak spółki Skarbu Państwa i inne instytucje, zwłaszcza kontrolne. Choć to oburzy legalistów i pięknoduchów, trzeba „jechać po bandzie”, a nawet szukać kompromisów z ludźmi starego reżimu, którzy dla własnej korzyści chcą się przymilić nowej władzy. Będzie to nieeleganckie, ale skuteczne.
Ale zaraz potem czeka zadanie bardziej karkołomne niż w historycznym 1989 r., kiedy w Polsce upadał komunizm, bo stara nomenklatura lgnęła do „solidarnościowej” władzy, byleby im tylko pozwoliła uwłaszczyć się na resztkach państwowego majątku. Wtedy komunistów już właściwie nie było; dziś co trzeci obywatel jest w mniejszym lub większym stopniu sympatykiem PiS-u. Jak pozyskać tę rzeszę Polaków i przekonać ich, że partia, na którą głosowali, zaprowadziła nas na zgubną drogę?