Jeśli politolog pisze o filmie, to wiadomo, że tekst będzie nie o walorach artystycznych tegoż, lecz o jego wpływie na społeczną rzeczywistość (choć jako autor trzech dobrze przyjętych powieści obyczajowych miałbym ochotę na dyskusję o „Zielonej granicy” jako kawałku dobrej sztuki). Chciałbym zatem, żeby poniższy artykuł był potraktowany jako głos o najnowszym dziele Agnieszki Holland w kontekście toczącej się kampanii wyborczej, a nie o jego walorach filmowych.
Zacznijmy od spostrzeżenia banalnego – temat uchodźców jako dominujący w debacie publicznej jest korzystny dla PiS, a nie dla opozycji. Tak było w 2015 roku i tak jest obecnie. Gdyby rzecz miała się inaczej, Jarosław Kaczyński nie zorganizowałby referendum, którego najważniejszym pytaniem jest to dotyczące stosunku właśnie do tej kwestii. Obóz władzy „grzeje” temat od tygodni i był to jeden z głównych planów na kampanię wyborczą.
Podgrzana temperatura w sprawie uchodźców
Odpowiedzią opozycji na wyjście z tej niewygodnej sytuacji było zaalarmowanie o nieprawidłowościach w wydawaniu wiz dla cudzoziemców, a potem ogłoszenie, że to właśnie PiS jest odpowiedzialne za napływ setek tysięcy imigrantów „z Azji i Afryki”, szczególnie z „krajów muzułmańskich”. To właściwie język, którego nie powstydziliby się sztabowcy z Nowogrodzkiej, używający uchodźców i imigrantów jako straszaka. Także seria spotów reklamowych autorstwa marketingowców PO była bardzo podobna w formie i narracji do klipów PiS i SP i przedstawiała ponurych mężczyzn o ciemnych twarzach zagrażających Polsce i Polakom. Zaprawdę, gdyby zakryć logo partyjne, trudno byłoby odgadnąć, czy tymi obrazami straszy władza czy jej oponenci.
x
Czytaj więcej
Praktyczne skutki uszczelniania granic poprzez kontrole, co zapowiedział z jednej strony premier Mateusz Morawiecki, a z drugiej szefowa niemieckiego MSZ Nancy Faeser, wbrew oczekiwaniom nie rozwiążą problemu nielegalnej migracji. Spowodują tylko wypychanie cudzoziemców do „sąsiada”.