Jakub Ekier: Niebezpieczna przyszłość nie-Polaków. „Zielona granica” w deszczu upokorzeń

Słuszne komentarze mówią, że ofensywa rządzących przeciw „Zielonej granicy” Agnieszki Holland ma przed wyborami przyćmić aferę wizową i sterować emocjami. Oraz że podjudza i świadczy o braku hamulców. Trzeba dodać, jak liczne przeinaczenia tkwią w jej retoryce. I jak groźne niesie ona wykluczenie.

Publikacja: 25.09.2023 12:20

Kadr z filmu "Zielona granica"

Kadr z filmu "Zielona granica"

Foto: materiały prasowe

Im prymitywniejsza propaganda, tym chętniej używa charakterystycznych, stałych sformułowań. Tak też się dzieje, odkąd rozpoczął się kryzys na granicy białoruskiej. Zjednoczona Prawica i bliskie jej media stosują kilka językowych wytrychów, trafnie odtworzonych w filmie Agnieszki Holland. „Bezpieczeństwo naszych granic”, „atak hybrydowy Putina i Łukaszenki”: to jak stan wyjątkowy w języku. Słowom nie wolno się zbliżyć do uchodźców, podstępnie zwabionych przez białoruski reżim, narażonych na przemoc, głód i chłód.

Uchodźcy w jednym worku z wagnerowcami

Od tego faktu władza odwraca też uwagę sporem o słowo. Podkreśla, że tamci to „nielegalni migranci”, a nie „uchodźcy”. A przecież jak zwał, tak zwał, tym osobom przysługują prawa – choćby możliwość starań o status uchodźcy. Rzekomy „atak hybrydowy” to żywi ludzie, którzy od ich przerzucania tam i nazad przez granicę mogą się stać nieżywi.

Czytaj więcej

Szef Gabinetu Prezydenta zawyrokował, komu może się podobać „Zielona Granica”

Ta właśnie myśl od początku kryzysu nie dawała spokoju części mieszkańców Podlasia, niektórym dziennikarzom, politykom, medykom, prawnikom, wolontariuszom, twórcom kultury, w tym Agnieszce Holland. Ta myśl – czyli po prostu współczucie – osłabia jednak pisowski slogan o „bezpieczeństwie granic”. Powtarzany w kółko, rozmyślnie ogólnikowy, zrównuje on wszelkie niebezpieczeństwa; wrzuca do jednego worka uchodźców i wagnerowców. Tymczasem ktoś, komu współczujemy, przestaje się wydawać niebezpieczny. Między innymi stąd wrogość rządzących wobec filmu „Zielona granica”. Skłania on do empatii zwłaszcza wobec migrantów, a empatia pozwala rozwiać lęk.

Ale bez budzenia lęku Zjednoczona Prawica nie miałaby władzy.

By ją zdobyć, osiem lat temu Jarosław Kaczyński w kampanii wyborczej posądził uchodźców o roznoszenie dyzenterii i cholery, a przez następne miesiące lęki wzniecane przez PiS wzmogły się – niepotępioną przez władze – agresję wobec obcokrajowców.

Strasząc chorobami zakaźnymi, Kaczyński wpisał się w pewną tradycję: średniowieczni Europejczycy oskarżali Żydów o rozsiewanie dżumy, nazistowscy okupanci wzięli tyfus za pretekst, by w Warszawie zamknąć getto. A w kwietniu 2023 roku zagrało antysemityzmem propisowskie pismo „W Sieci”. Spośród polskich tygodników opinii jako jedyne przemilczało przypadającą wtedy 80. rocznicę powstania w getcie warszawskim. Zamiast napisać, jak płonęło, tygodnik stwierdził, że nasze przedmieścia zapłoną, jeśli przyjmiemy migrantów. Pamięć o eksterminacji ówczesnych obcych uczcił napiętnowaniem obcych dzisiaj – a wszystko w artykule o kręconej dopiero „Zielonej granicy”. Artykule, który wskazał na... półżydowskie pochodzenie wybitnej reżyser.

Niestety, propaganda przeciw jej filmowi zyskała wcześnie pożywkę. Parę znanych osób, oburzonych na Straż Graniczną, zamiast potępiać czyny funkcjonariuszy, inwektywami poniżyło ich osoby. A to ułatwiło drugiej stronie następną podmianę pojęć: wszelki sprzeciw wobec pushbacków na granicy z Białorusią, z filmem „Zielona granica” na czele, przedstawiany jest jako zniewaga.

Polacy, czyli wyborcy Prawa i Sprawiedliwości i nikt więcej

Dyżurna fraza mówi tutaj, że Holland „plugawi polski mundur”. Ale jeśli funkcjonariusz w mundurze działa wbrew etyce albo prawu, to on sam ten mundur plugawi. Manipulacją też jest fraza, że szkalowani są „obrońcy granic”. To patetyczne określenie, zastępujące oficjalną nazwę Straży Granicznej, ukradkiem podpowiada, że artystkę oburza sama obrona granic – nie zaś bezprawne i bezduszne działania prowadzone pod tym hasłem.

Mówiąc o „Zielonej granicy”, stosuje się też inne frazy: te o pluciu na Polskę bądź Polaków. W nowomowie utożsamia się własny obóz z możliwie najszerszym pojęciem, a przeciwników z możliwie najwęższym. Na przykład propaganda stanu wojennego z reguły określała urządzane na Zachodzie imprezy protestacyjne przeciwko juncie Jaruzelskiego jako „antypolskie”. I podobnie Zjednoczona Prawica często nazywa niezgodę na jej politykę „atakiem na Polskę”. A film Holland gromi jako „antypolski”. Znaczyłoby to, że Polakami są w nim tylko bohaterowie negatywni: większość pograniczników i policjantów. Postacie choćby tych ludzi, którzy, brodząc po bagnach, ratują bezinteresownie cudze życie, widać na miano Polaków nie zasługują.

Ale to właśnie zakłada język pisowski. Polacy (jak w nowomowie Peerelu „naród”) to ta część społeczeństwa, która popiera rządzących. Reszta to jakieś tam zaledwie „środowiska” (jak w stanie wojennym „garstka ekstremistów”): wszystkich inaczej myślących pozbawia się tą retoryką obywatelstwa.

Czytaj więcej

"Zielona granica": Kto powinien czuć wyrzuty sumienia?

Do tej pory hasło wyborcze PiS „Bezpieczna przyszłość Polaków” mogło brzmieć niewinnie. Kiedy jednak „Zielona granica” miała wejść na ekrany, minister edukacji odmówił jej twórczyni i rzekomym „politycznym pomagierom” prawa do nazywania się Polakami. Z kolei szef kampanii PiS, potępiając „wynarodowione celebryckie elity”, wyjawił maskowaną tymi etykietkami niechęć swojego ugrupowania do polskiej inteligencji. Co gorsza, prezes partii rządzącej zaliczył obrońców filmu Holland do „armii Putina”, a prezydent Rzeczypospolitej, niby tylko cytując mazowiecką Straż Graniczną, nazwał jego potencjalnych widzów „świniami” i przyrównał ich do odbiorców nazistowskiej propagandy.

Taka dawka bezkarnych upokorzeń w ciągu ledwie paru dni, takie stężenie złych uczuć może rodzić poczucie zagrożenia. Wystarcza – przywołane zresztą przez Agnieszkę Holland – samo skojarzenie z 1968 rokiem. Wtedy właśnie, stosując język publicznie wykluczający część społeczeństwa z polskiej wspólnoty, pozbawiono około 13 tysięcy osób obywatelstwa. Wiedząc o tym, ktoś mianowany nie-Polakiem przez pisowską władzę ma prawo odwrócić hasło tej partii. Może zwątpić w swoją bezpieczną przyszłość.

O autorze

Jakub Ekier

Poeta, tłumacz, eseista, publicysta

Im prymitywniejsza propaganda, tym chętniej używa charakterystycznych, stałych sformułowań. Tak też się dzieje, odkąd rozpoczął się kryzys na granicy białoruskiej. Zjednoczona Prawica i bliskie jej media stosują kilka językowych wytrychów, trafnie odtworzonych w filmie Agnieszki Holland. „Bezpieczeństwo naszych granic”, „atak hybrydowy Putina i Łukaszenki”: to jak stan wyjątkowy w języku. Słowom nie wolno się zbliżyć do uchodźców, podstępnie zwabionych przez białoruski reżim, narażonych na przemoc, głód i chłód.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Gruzja o krok od przepaści
Publicystyka
Ćwiek-Świdecka: Czy nauczyciele zagłosują na KO? Nie jest to już takie pewne
Publicystyka
Tomasz Grzegorz Grosse, Sylwia Sysko-Romańczuk: Gminy wybiorą 3 maja członków KRS, TK czy RPP? Ochrona przed progresywnym walcem
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Tusk przerwał Trzeciej Drodze przedstawianie kandydatów na wybory do PE
Publicystyka
Annalena Baerbock: Odważna odpowiedzialność za wspólną Europę
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił