Roman Kuźniar: Polska, sojusznik infantylny

Nie ma obowiązku należenia do NATO. Ale jeśli tam jesteśmy, trzeba się zachowywać jak członek rodziny czy klubu, a nie jak mały Kazio z drugiej klasy, który ma nadzieję, że pani nie zauważy jego brudnych rąk – pisze politolog.

Publikacja: 21.07.2023 03:00

Prezydent Andrzej Duda podczas szczytu NATO w Wilnie

Prezydent Andrzej Duda podczas szczytu NATO w Wilnie

Foto: AFP

Przygotowania, przebieg i rezultaty szczytu NATO w Wilnie powinny być dla polskich władz lekcją dojrzałego udziału w tym konkretnym sojuszu polityczno-wojskowym. Wiele bowiem wskazuje, że zarówno rząd, jak prezydent nie mają wystarczającej świadomości, czym jest sojusz atlantycki i co z niego wynika dla państw członkowskich. Głosy wypowiadane ostatnio przez przedstawicieli obozu rządzącego dowodziły raczej zarówno braku geopolitycznego realizmu, jak i dotkliwego infantylizmu w rozumieniu znaczenia NATO dla naszej części świata, zwłaszcza w świetle agresji Rosji na Ukrainę.

Sojusz, czyli wartości

Warto w tym kontekście przypomnieć początki polskich zabiegów o członkostwo w sojuszu. Pamiętam dobrze, jak wiosną 1992 roku ówczesny minister obrony Jan Parys na konferencji w centrum konferencyjnym MON przy Żwirki i Wigury w obecności sekretarza generalnego NATO cichym głosem (trema?) mówił o postanowieniu Polski ubiegania się o członkostwo w sojuszu.

Czytaj więcej

Reiter: Polsce brakuje zdolności do budowania sojuszy

Nie było wtedy łatwo mówić o takich ambicjach, ponieważ to nie było popularne w głównych krajach NATO. W tamtym czasie nie uważano Rosji za wroga, a nawet sądzono, że z czasem, dzięki wewnętrznym reformom, będzie się mogła stać cennym, strategicznym partnerem Zachodu (tak uważał m.in. Zbigniew Brzeziński).

Wtedy była to uprawniona kalkulacja. Ale też w państwach zachodnich nie brakowało obaw co do zdolności Polski do spełnienia kryteriów członkostwa w sojuszu.

Dlatego Polska i pozostałe kraje Grupy Wyszehradzkiej w swych zabiegach szermowały przede wszystkim argumentem cywilizacyjnej i politycznej tożsamości. Byliśmy historycznie częścią Zachodu, a teraz, kiedy staliśmy się liberalną demokracją, należy nam się członkostwo w instytucjach wielostronnych Zachodu.

Rządzącym w Warszawie warto przypomnieć, że zachodnia pomoc dla Ukrainy ma podłoże w przekonaniu, że Ukraina podziela demokratyczne wartości

Te argumenty lepiej się sprawdzały niż lęk przed powrotem Rosji do imperialnych ambicji. Trafialiśmy w ten sposób w zachodnią wrażliwość, a pomocą były tu zapisy w traktacie waszyngtońskim, które odwoływały się do wspólnych, demokratycznych wartości, których miały bronić i przestrzegać państwa sojuszu. Słowacja Mečiara na chwilę odwróciła się od tych wartości i wypadła wtedy z gry o członkostwo.

Dziwne zarzuty o amerykański dyktat

Dlatego musi szokować obecna argumentacja Polski w sprawach związanych z polityką bezpieczeństwa państw sojuszu. Przenika ją wulgarny realizm otwarcie ignorujący sferę wartości. Owszem, on był obecny w czasie, kiedy prezydentem USA był Donald Trump. Logika tego realizmu była otwarcie klientelistyczna: my płacimy, wy będziecie nas chronić. Była niemal stuprocentową odwrotnością podejścia Trumpa do sojuszników z NATO: wy zapłacicie, my może będziemy was chronić.

Zwycięstwo demokraty Joe Bidena stworzyło problem dla wulgarnego realizmu w polityce bezpieczeństwa rządów PiS. Jednak w obliczu agresji Rosji na Ukrainę wydawało się, że można do niego wrócić. Waszyngton ponownie przymykał oko na odwrót od demokratycznych standardów w Polsce, a władze w Warszawie lokowały potężne, nadmiarowe w stosunku do realnych potrzeb obronnych, zamówienia w amerykańskim przemyśle zbrojeniowym. To się sprawdzało, dopóki Waszyngton nie zajął krytycznego stanowiska wobec bezprecedensowego ataku na praworządność pod postacią ustawy zwanej lex Tusk, choć powinna się raczej nazywać lex Norymberga 2.0.

Czytaj więcej

Między Wołyniem i NATO. Jak przełamać historyczną klątwę

Z obozu władzy zaczęły wychodzić oskarżenia o rzekomy amerykański dyktat, a wręcz neokolonializm (nie mówiąc już o kuriozalnym zarzucie „lewactwa”), który szkodzi sojuszniczym stosunkom. Znalazły się one także w niedawnym tekście Jana Parysa na łamach „Rzeczpospolitej”. Łatwo zapomniano o kolonialnym kompleksie w samym PiS, którego przejawem była m.in. propozycja ustanowienia w Polsce Fortu Trump, do czego inspiracją były kolonialne forty zdobywców „dzikiego Zachodu” czy Afryki.

Co gorsza, zapomina się o kryteriach członkostwa w NATO, tak silnie podkreślanych w procesie jego rozszerzania. Zapomina się o tym, co von Clausewitz określa jako główne źródło siły każdego sojuszu, czyli o spoistości. Jego trwałość i niezawodność nie ogranicza się do wspólnych interesów bezpieczeństwa. Sprowadzające się tylko do tego sojusze łatwo upadały (stąd znane w literaturze określenie o „odwracaniu sojuszy”). W przypadku NATO jego lepiszczem jest wspólnota wartości zapisana w traktacie waszyngtońskim (preambuła i art. 2). Wyjątki, jakie zdarzały się w jego historii (Turcja czy Portugalia sprzed rewolucji goździków), mają inne podłoże. Ale jest tym lepiszczem także szczególna rola Stanów Zjednoczonych, która nie wymaga tu opisu.

Chcą bezpośredniej wojny z Rosją?

Nie ma obowiązku należenia do NATO (ani do UE). Ale jeśli tam jesteśmy, bo bardzo chcieliśmy, bo jest to niezbędne dla naszego bezpieczeństwa, trzeba się zachowywać jak członek rodziny czy klubu, a nie jak mały Kazio z drugiej klasy, który ma nadzieję, że pani nie zauważy jego brudnych rąk lub braku należycie prowadzonych zeszytów.

Nie zastąpią tego nadmiarowe wydatki na obronę i potężne zakupy sprzętu w USA czy Korei Południowej, bo ich podłoże leży w klientelistycznych, ale także autorytarnych instynktach obozu władzy. Polska chce wydawać wielkie pieniądze na obronność (4 proc. PKB), jakby miała przestać być członkiem NATO i UE, jakby miała wrócić do myślenia w kategoriach „autarkii strategicznej”, które było silnie widoczne do końca 2021 roku.

Problemu obozu władzy z sojuszniczą wspólnotą wartości nie przykryje także wsparcie dla Ukrainy w jej wojnie obronnej z Rosją ani zaangażowanie na rzecz członkostwa Ukrainy w NATO, choć oczywiście należy to docenić. Jedno i drugie jest jednak także na Zachodzie postrzegane jako próba odwrócenia uwagi od polskich problemów z demokracją po 2015 roku.

Amerykanie dzielą się technologią jedynie z sojusznikami, którym ufają. Tymczasem Polska Zjednoczonej Prawicy nie tylko ściąga ze Wschodu rozwiązania w sferze ustrojowej, ale oskarża USA o neokolonializm

Jednocześnie tak radykalne stawianie sprawy członkostwa Ukrainy w sojuszu jest świadectwem niedojrzałości myślenia właśnie o kryteriach członkostwa oraz o kontekście geostrategicznym tej kwestii w czasie toczącej się wojny. Mogłoby to bowiem oznaczać, że obozowi władzy zależy na uwikłaniu Polski w bezpośrednią wojnę z Rosją. Można mu odpowiedzieć: droga wolna, ale na własny rachunek, choć nie jestem pewien, czy tego chcą także Polacy. Z bardzo dobrych powodów nie chce tego NATO. I dobrze, bo to ono jest gwarancją bezpieczeństwa Polski, a nie pozbawiona kompetencji polityka obronna Zjednoczonej Prawicy.

Należało upomnieć Orbána

Trzeba przy tym powiedzieć, że Ukraina jest przez NATO i cały Zachód (także G7) traktowana po królewsku. Nigdy w historii kraj niebędący członkiem sojuszu wojskowo-politycznego nie otrzymał tak potężnej pod każdym względem pomocy w obliczu zewnętrznej agresji ze strony wielkiego mocarstwa. Krytyczne głosy płynące z Kijowa są całkowicie bezzasadne.

Można w chwili wojennych emocji rozumieć gorycz Ukraińców, ale nie mogą być zwolnieni z obowiązku uczciwego i dojrzałego spojrzenia na sytuację wojenną ich państwa (vide komentarz Bogusława Chraboty „Wilno mało komfortowe dla Zełenskiego”, „Rzeczpospolita”, 14 lipca 2023) oraz skalę i ryzyko zaangażowania Zachodu w jego obronę. Brak formalnego zaproszenia do NATO nie może zmienić tej oceny.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Wilno mało komfortowe dla Wołodymyra Zełenskiego

Rządzącym w Warszawie warto przypomnieć, że zachodnia pomoc dla Ukrainy, w przeciwieństwie do polskiej, ma właśnie podłoże w przekonaniu, że Ukraina podziela demokratyczne wartości, że nie jest pod tym względem Białorusią. Wystarczy zresztą uważnie posłuchać prezydenta Bidena, kiedy przemawiał w Warszawie i teraz w Wilnie. Tak, obok geopolityki sojusz atlantycki to sprawa wartości.

Gdyby rządzący naszym krajem w dojrzały sposób myśleli o sojuszu i jego miejscu w naszym bezpieczeństwie, skorzystaliby ze swoich specjalnych stosunków z Węgrami, aby je upomnieć, także głośno (to czasem lepiej działa), w sprawie blokowania przez Viktora Orbána członkostwa Szwecji w NATO i jego proputinowskiej, czyli antyatlantyckiej, postawy wobec agresji Rosji na Ukrainę. Wielu się zastanawiało, co robi Warszawa w tej sytuacji, przecież chodzi o spoistość sojuszu i bezpośrednie interesy bezpieczeństwa Polski. Wiemy, dlaczego Warszawa wybrała w tej sprawie milczenie, czyli de facto solidarność z Budapesztem. A to właśnie była sytuacja „hic Rhodos, hic salta” (pokaż, co potrafisz!), a nie jałowe nawoływanie do zapisania obietnicy przyjęcia Ukrainy do sojuszu.

Pod parasolem, ale bez powagi

Jałowość naszej polityki bezpieczeństwa i postawy w przededniu Wilna powodowała, że polski głos był, zarówno przed szczytem, jak i w jego trakcie, zupełnie niesłyszalny. Rządowi politycy czy eksperci nie byli zapraszani na żadne konferencje, do żadnych dyskusji, jakie toczyły się w tych dniach w różnych miejscach Europy. Uważano, że nic wartościowego nie mają do powiedzenia. No, ale jak się ich słyszy w Parlamencie Europejskim, nie można się dziwić…

Kasą nie da się wszystkiego załatwić. Tak jak 500+ nie przyczyniło się do zahamowania spadku urodzeń, bo nie mogło, tak wydawanie wielkich pieniędzy na zakupy drogiego uzbrojenia ani samo przez się nie wzmacnia naszego bezpieczeństwa, ani nie czyni z nas bardziej wiarygodnego, dojrzałego członka NATO i sojusznika Stanów Zjednoczonych.

Dramatycznie naiwna, mówiąc łagodnie, jest wiara Jana Parysa będącego tu głosem PiS, że Polska może wejść w sojusz technologiczny z USA („Wyścig z Chinami”, „Rzeczpospolita”, 11 lipca 2023). Jest ona przy tym połączona z pogardą dla możliwości, jakie stwarza w tej sferze UE. Tymczasem wynegocjowany w 2015 roku kontrakt na śmigłowce Caracal przewidywał włączenie Polski w europejskie konsorcjum zbrojeniowe, łącznie z udziałem w wypracowywaniu najnowszych europejskich technologii w tej dziedzinie.

Czytaj więcej

Jerzy Haszczyński: Szczyt NATO w Wilnie, czyli Bukareszt po lekkim liftingu

Jego zerwanie skazało nas na „zakupy z półki” w USA (za sprawą PiS są to zakupy z drogiej półki). Bo Amerykanie dzielą się technologią rzadko i jedynie z sojusznikami, którym ufają. Tymczasem Polska Zjednoczonej Prawicy nie tylko ściąga ze Wschodu rozwiązania w sferze ustrojowej, ale obecnie oskarża nawet Stany Zjednoczone o neokolonializm („wara od tego, co robimy w kraju”). Przypomina to oskarżenia o neokolonializm formułowane w swoim czasie przez kraje afrykańskie w reakcji na domaganie się przez kraje zachodnie przestrzegania przez nie praw człowieka. Taki kraj może wprawdzie liczyć na amerykański parasol, który jest pewniejszy niż polityka obronna obecnych władz Polski, ale nie może liczyć na poważne traktowanie przez Waszyngton.

Niestety, niezależnie od tego, czy dotyczy to spraw obronności, czy pieniędzy z KPO, Polacy nadal nie mogą liczyć na porzucenie przez Zjednoczoną Prawicę prymatu interesu partyjnego nad interesami bezpieczeństwa i rozwoju Polski.

Roman Kuźniar

Jest politologiem, profesorem nauk humanistycznych, w latach 2010–2015 był doradcą prezydenta RP Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych

Przygotowania, przebieg i rezultaty szczytu NATO w Wilnie powinny być dla polskich władz lekcją dojrzałego udziału w tym konkretnym sojuszu polityczno-wojskowym. Wiele bowiem wskazuje, że zarówno rząd, jak prezydent nie mają wystarczającej świadomości, czym jest sojusz atlantycki i co z niego wynika dla państw członkowskich. Głosy wypowiadane ostatnio przez przedstawicieli obozu rządzącego dowodziły raczej zarówno braku geopolitycznego realizmu, jak i dotkliwego infantylizmu w rozumieniu znaczenia NATO dla naszej części świata, zwłaszcza w świetle agresji Rosji na Ukrainę.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Publicystyka
Roman Kuźniar: Czy rząd da się wpuścić w atomowe maliny?
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł