Schyłek homo digitalis

Pokolenia, które nadchodzą, będą musiały spłacić zobowiązania, w postaci długu klimatycznego i finansowego, bezumownie zaciągnięte przez ich antenatów. To jest istota fundamentalnego oszustwa społecznego.

Publikacja: 02.06.2023 03:00

Schyłek homo digitalis

Foto: Adobe stock

Centralną kategorią w „21 lekcjach na XXI wiek” Juvala Noaha Harariego jest opowieść. W najnowszej historii Polski najbardziej spektakularnymi dowodami na to, jak działa opowieść, jest czas wstępowania Polski do NATO, a w szczególności – czas akcesji do Unii Europejskiej. Kiedy siła opowieści, cel strategiczny, a nawet sam kierunek mobilizują tyle energii społeczeństwa i państwa, że na naszych oczach „opowieść” staje się konsensusem (co prawda chwilowym, ale jednak konsensusem). Kiedy dzięki opowieści oraz za pomocą sprawdzonych gdzie indziej i kiedy indziej map drogowych raz w historii udało nam się przezwyciężyć ugruntowany polski brak organizacji i deficyt kapitału społecznego.

Kolejną, mniejszą, ale skuteczną opowieścią było EURO 2012. Pretekst tak błahy, jak mistrzostwa Europy w piłkę nożną, narzucił nam siatkę hierarchizacji celów wraz z harmonogramem niezbędnych działań. Nauczeni tamtym doświadczeniem powinniśmy bezzwłocznie wyznaczyć kolejny strategiczny cel – na przykład wprowadzenie Polski do G20, czyli do grona najbogatszych państw świata. Dostarczylibyśmy sobie w ten sposób proste, ale precyzyjne narzędzia oceny wszelkich inicjatyw prawotwórczych, gospodarczych lub społecznych. Rodzaj celu, tak przydatnego przy polskiej mentalności.

Opowieść milknie, gdy nie dysponujemy już językiem niezbędnym, by ją opowiedzieć

Intencjonalne i zadeklarowane odejście od wszelkich opowieści zakończyło się w Polsce utratą władzy na rzecz formacji, która jakąś opowieść potrafiła konsekwentnie narzucić. Trochę w myśl reguły mówiącej, że wśród ślepców jednooki jest królem. Szał zmian, który nam wprowadziła w życie, zlekceważył najważniejszą zasadę: po pierwsze, nie szkodzić.

Nie dowiemy się już nigdy, czy gdyby Donald Tusk odważył się wskazać kolejny wektor działania, uratowałby narrację liberalną, a przede wszystkim polską demokrację.

Kolonizacja czasu

Opowieść milknie, gdy nie dysponujemy już językiem niezbędnym, by ją opowiedzieć. Jak w swojej przemowie noblowskiej powiedziała Olga Tokarczuk: „Nie mamy gotowych narracji nie tylko na przyszłość, ale nawet na konkretne »teraz«”. Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że „zużycie się języka”, będące jednym z pierwszych symptomów wyczerpywania się paradygmatu, dzięki rzetelnej pracy intelektualnej i redefinicji podstawowych pojęć, pozwoli nam odzyskać na czas wystarczające narzędzia do przeprowadzenia zmiany oraz jej opisu. Że odpowiedzią na wyczerpanie się dotychczasowego paradygmatu będzie nowy – ideowo określany jako nowa umowa społeczna. Ale w wyścigu człowieka z rozwojem technologii dokonywanej dla samego rozwoju technologii po prostu nie zdążyliśmy stworzyć nowej umowy. Jednocześnie z dwóch pierwotnych funkcji języka: porozumiewania się oraz ekspresji własnej, potrzeba tej pierwszej dramatycznie zanika i rekompensowana jest kompulsywnym uprawianiem tej drugiej. Paradoksalnie wszędobylstwo narracji pierwszoosobowej oraz niepohamowana performatywność ma maskować postępujący proces „wygaszania” podmiotowości człowieka.

Harariego opowieść o opowieści ujawnia cały swój dramatyzm, jeśli uzupełnić ją kategorią kolonizacji czasu. W historii człowieka strategią najprostszą i pozornie najskuteczniejszą była ekspansja. Zdobywał, czynił poddaną, eksplorował, poszerzał granice. Gdy wszystko, co przestrzenne, zostało przez człowieka skolonizowane, na pewien czas pomysł ekspansjonistyczny wydawał się wyeksploatowany. Ale wtedy człowiek odkrył nieskończony świat pomysłów na kolonizację czasu. Wymyślał technologie, z których skutkami mieli sobie poradzić jak nie jego synowie, to wnukowie. Zostawiał im wyzwania. Jak zutylizować obszar pacyficznej wyspy plastiku o powierzchni mniej więcej półtorej Francji? Jak ze świata przyrody wycofać mikrogranulki? Co tak naprawdę zrobić z odpadami toksycznymi i radioaktywnymi? Co z dwutlenkiem węgla? Co z metanem? Wszystko to czynił bez uzgodnień z pokoleniami, które z egzystencjalnych powodów będą musiały sobie z tym poradzić.

Ikonicznym projektem kolonizacji czasu jest życie na kredyt. Pokolenia, które nadchodzą, będą musiały spłacić zobowiązania w postaci długu klimatycznego i finansowego, bezumownie zaciągnięte przez ich antenatów. To jest istota fundamentalnego oszustwa społecznego. Wobec młodych oraz tych, którzy przyjdą po nich. Ich opowieść jest już po części zapisana, zdeterminowana, sformatowana. Tak skolonizowaliśmy i zniewoliliśmy kolejne pokolenia homo sapiens i jego gatunkowych następców. A narrację ekspansjonistyczną realizujemy poprzez „podbój kosmosu”. A nawet łudzimy kosmicznymi projektami ewakuacyjnymi.

Skonsumowany konsument

Ciekawym paradoksem naszej rzeczywistości jest podwójny sens procesu automatyzacji. Automatyzacja miała nam służyć. Współtworzyć cywilizację przyszłości. Ale postęp automatyzacji, nazwijmy ją zewnętrzną, jest o wiele mniej dynamiczny niż automatyzacja wewnętrzna. Poprzez algorytmy to my się automatyzujemy. Entuzjastycznie, szybko, nieodwołalnie i całościowo. By na końcu tego procesu stać się konsumentem skonsumowanym. To prowadzi oczywiście do cyfrowego totalitaryzmu. To określenie nie jest ścisłe, ale nie posiadamy języka przyszłości. System, który nadchodzi, będzie rodzajem dobrowolnego holistycznego niewolnictwa. Z kilkunastoma, może kilkudziesięcioma właścicielami miliardów niewolników. To nieporównywalne z poprzednimi epizodami niewolnictwa. Podział dobrobytu w przyszłości będzie miał się nijak do czasów feudalnych, a nawet obecnych czasów coraz bardziej koncentrującej się własności.

Algorytmy, które początkowo wydawały się być niewinnym wykwitem wolnego rynku oraz praktyczną optymalizacją procesów zachodzących w społeczeństwie konsumpcyjnym, z dużo większą skutecznością służą budowie nowego (docelowego) modelu państwa. W Chińskiej Republice Ludowej realizują ten projekt nieco topornie, nie ukrywając narzędzi i nadużywając kija, a nie doceniając marchewki. W świecie zachodnim budowa państwa ostatecznego odbędzie się w jedwabnych rękawiczkach: konsumenci będą zachwyceni zdolnością odgadywania i realizacji ich potrzeb (nawet nieuświadomionych, często sztucznych). W nowym typie wyuczonego uzależnienia będą się domagać jeszcze więcej tego samego. Nie wyobrażając już sobie życia bez tej zewnętrznej „inteligencji”, która wie o nich więcej niż oni sami. Z entuzjazmem i oddaniem każdym swoim zachowaniem będą coraz bardziej zamieniać się w towar. Ponieważ (co rozumiemy już od dobrych 50 lat – przekazem jest środek przekazu) towarem ostatecznym jest informacja. A każde zachowanie rynkowe jest dobrowolnym dostarczaniem informacji. Im więcej tej informacji dostarczamy, tym precyzyjniej jesteśmy sprofilowani. By być tym lepiej zmikrotargetowanym. Aby na wyższym stopniu satysfakcji dostarczyć więcej o sobie informacji. I tak dalej.

Czwartoosobowy narrator

Spójrzmy na konsekwencje polityczne. W dobie rewolucyjnego mutowania gatunku homo sapiens w coś, co dla potrzeb niniejszej publikacji nazwiemy homo digitalis (jeżeli nie już digit hominis), jakże absurdalne wydają się wszelkie partykularyzmy, a w szczególności nacjonalizmy. Jak anachroniczna jest próba głoszenia jakichś „tradycyjnych” wartości, ustalonego porządku wszechrzeczy, ugruntowanego wyobrażenia kanonu społecznego czy kultury. Aż chce się metodą zawracania Wisły kijkiem apelować o zrównoważoną obecność homo sapiens nie tylko w aspekcie ekologicznym, ale i ochrony naszego gatunku.

Jeśli Juval Noah Harari ma rację i opowieść jest konstytuująca dla gatunku homo sapiens, a bez opowieści człowiek, jakiego znamy, przestanie istnieć, to punktem wyjścia dla takiej gatunkowej, eschatologicznej narracji powinno być określenie pozycji opowiadającego. Chciałoby się usłyszeć głos kogoś, jakiegoś tokarczukowego czwartoosobowego narratora, który w imieniu wszystkich istnień świata powie: „Wołam ze środka Czasu Wszechświata. Wołam w imieniu czterech i pół miliarda lat istnienia planety Ziemia. Wołam w imieniu dwóch milionów lat obecności człowieka na Ziemi. Ziemi, która może jeszcze istnieć kilka miliardów lat, jeśli Jej na to pozwolimy”.

Taki czwartoosobowy narrator apelowałby o planetarne referendum, a może gatunkowy panel, by odpowiedzieć na dwa fundamentalne pytania – czy chcemy obronić istnienie gatunku homo sapiens, a jeśli tak, to czy zrobimy wszystko, aby zapewnić mu niezbędne warunki przetrwania na Ziemi?

Pierwsze pytanie jest kluczową kwestią, na rozstrzygnięcie której zostało nam kilka, może kilkanaście lat. Tyle czasu dzieli nas od momentu, kiedy narzędzia, które stworzyliśmy, nieodwracalnie wymkną się nam z rąk.

Utopijny porządek arkadyjski

Kiedy sztuczna inteligencja pracująca na coraz większej, dążącej do nieskończoności bazie danych i coraz lepiej profilowanym mikrotargetingu, wsparta biotechnologią (precyzyjnie obserwującą każde drgnienie naszych komórek), mikrochipami, implantami, egzoplantami, może i celowaną transplantologią (realizującą fetysz długowieczności), doprowadzi do ostatecznej dygitalizacji bytu, który jeszcze niedawno chełpił się samowiedzą i wolną wolą. A wszystko to dziać się będzie w środowisku postprawdy.

Na szczęście stać nas jeszcze na niesubordynację myślenia utopijnego o umowie gatunkowej. A to przenosi nas w porządek arkadyjski: bez wojen, podbojów, bez przemocy, z moratorium na chaotyczny rozwój biotechnologii, sztucznej inteligencji i innych przyszłych ryzykownych pomysłów, z oczywistością obiegów zamkniętych, zeroemisyjności, zero waste, filozofii kropli wody, zrównoważonej obecności i odpowiedzialności człowieka, z oczywistością ostatecznej denuklaryzacji i demilitaryzacji, z inteligentnym zarządzaniem zasobami i warunkami, z uznaniem niedostępnych dotąd zasobów za wspólne dobro ludzkości, z programem planowanych migracji, partycypacyjnymi technikami decyzyjnymi i niehierarchicznego języka.

Najbardziej przerażające jest to, że w czasie, gdy dokonuje się najważniejsze w dziejach naszego gatunku, my, sapiens, nawet o tym nie rozmawiamy.

Tymczasem jesteśmy coraz bliżsi doświadczania ostatecznego sensu inwazyjności projektu homo sapiens. Przeczucia szczególnego, gatunkowego déjà vu. Coraz bardziej rozumiemy, że jedyną interpretacją godzącą cztery największe religie świata (a więc cztery największe narracje) jest matrix. Że opacznie, na miarę ówczesnego rozumienia świata, tłumaczyliśmy: „z prochu powstałeś, w proch się obrócisz”, zamiast „z bitu powstałeś, w bit się obrócisz”. Że w ostatnim geście paniki wyślemy nasze DNA na ślepo, w kosmos. By znalazło sobie sprzyjające środowisko do kolejnej implementacji inwazyjnej cywilizacji człowieka. Tak jak, najprawdopodobniej, to już kiedyś uczyniliśmy.

Leszek Dziumowicz jest reżyserem, twórcą filmów dokumentalnych

Centralną kategorią w „21 lekcjach na XXI wiek” Juvala Noaha Harariego jest opowieść. W najnowszej historii Polski najbardziej spektakularnymi dowodami na to, jak działa opowieść, jest czas wstępowania Polski do NATO, a w szczególności – czas akcesji do Unii Europejskiej. Kiedy siła opowieści, cel strategiczny, a nawet sam kierunek mobilizują tyle energii społeczeństwa i państwa, że na naszych oczach „opowieść” staje się konsensusem (co prawda chwilowym, ale jednak konsensusem). Kiedy dzięki opowieści oraz za pomocą sprawdzonych gdzie indziej i kiedy indziej map drogowych raz w historii udało nam się przezwyciężyć ugruntowany polski brak organizacji i deficyt kapitału społecznego.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Interwencja Boża w wybory w Ameryce
Publicystyka
Paweł Kowal: W sprawie Ukrainy NATO w połowie drogi
Publicystyka
Łukasz Warzecha: Przez logikę odwetu Donald Tusk musi za wszelką cenę utrzymać się u władzy
Publicystyka
Groźny marsz Marine Le Pen
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Publicystyka
W Małopolsce partia postawiła się Jarosławowi Kaczyńskiemu. Czy porażkę można przekuć w sukces?