Jan Parys: Znów zwycięża nacjonalizm

Z Berlina słyszymy szantaż: jak nie uznacie niemieckiej hegemonii, to będziecie mieć dalej wojnę w Europie – przekonuje były minister obrony narodowej.

Publikacja: 29.12.2022 03:00

Jan Parys (na zdjęciu) był ministrem obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskiego (1991–1992), a tak

Jan Parys (na zdjęciu) był ministrem obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskiego (1991–1992), a także szefem gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego (2015–2018). W latach 1999–2003 był wiceprezesem Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie

Foto: PAP/Albert Zawada

Doradca kanclerza Niemiec, sekretarz stanu Jörg Kukies złożył ważną deklarację. Bez wątpienia za zgodą swego przełożonego poinformował on opinię publiczną, że Niemcy zgodzą się na rozszerzenie Unii Europejskiej pod warunkiem, iż wcześniej zostanie zaakceptowana zmiana traktatu o UE i zreformowanie wspólnoty w kierunku państwa federalnego. Ta deklaracja ma charakter ultimatum i oznacza, że Niemcy stawiają państwa członkowskie pod ścianą. Wszyscy bowiem wiemy, że parę miesięcy temu kilkanaście państw UE odmówiło debatowania na temat niemieckich koncepcji zmian w traktacie. Teraz z Berlina usłyszeliśmy, że nie będzie Ukrainy w UE, o ile wcześniej nie zagwarantujemy Niemcom pozycji hegemona w Europie.

Ktoś mógłby powiedzieć, że to nic dziwnego, iż jakiś kraj walczy o swoje interesy. Jednak Niemcy dotychczas ukrywały takie zamiary i głosiły, że walczą o interesy ogólnoeuropejskie. Gdyby te słowa Jörga Kukiesa padły w sytuacji normalnej, można by ją potraktować jako przejaw zwykłego egoizmu i bezwstydne dążenie do dominacji. Trudno jednak abstrahować od tego, że mamy wojnę w Europie i każdy racjonalnie myślący polityk powinien robić wszystko, by ja zakończyć. Co zatem oznacza niemiecka deklaracja złożona teraz podczas wojny?

Szansa na trwały pokój

Zastanówmy się, czy stanowisko kanclerza Niemiec zbliża nas do zakończenia wojny, jaką Rosja rozpoczęła, najeżdżając Ukrainę. Z deklaracji Jörga Kukiesa wynika, że wojna będzie trwała dopóty, dopóki wszystkie kraje unijne nie pogodzą się z niemiecką dominacją. Jest rzeczą oczywistą, iż pokój w Europie wymaga, by Ukraina stała się członkiem Unii Europejskiej. Bez takiego członkostwa pozostanie w szarej strefie między Rosją a Zachodem i będzie narażona na kolejny rosyjski atak. To właśnie przynależność Ukrainy do Unii, czyli do obozu polityczno-gospodarczego Zachodu, jest ważną gwarancją dla niej, że nie będzie ponownie zaatakowana.

Czytaj więcej

Plany wojenne Zełenskiego będą też planami USA

To daje także Europie gwarancje, że na naszym kontynencie będzie szansa na trwały pokój. Zatem ten, kto hamuje przyjęcie Ukrainy do UE, de facto wydłuża trwanie wojny lub ją na nowo prowokuje. Ten, kto chce pokoju w Europie, powinien zabiegać o takie zakończenie wojny, które gwarantuje stabilność. Przyjęcie Ukrainy do UE to jeden z warunków, by zawarty pokój był trwały.

Tymczasem z Berlina słyszymy szantaż: jak nie uznacie niemieckiej hegemonii, to będziecie mieć dalej wojnę w Europie. Taka jest konsekwencja najnowszego stanowiska Niemiec.

Kiepski wybór dla Europejczyków

Ultimatum niemieckie jest dowodem na to, że jego autorzy kierują się nie tylko własnym egoistycznym interesem, lecz także nie rozumieją sytuacji geopolitycznej. Wyżej cenią niemieckie panowanie w Europie niż perspektywę zakończenia wojny i stabilność na naszym kontynencie.

Czytaj więcej

Łukasz Warzecha: Prawda pierwszą ofiarą wojny

Zgoda Niemiec na przyjęcie Ukrainy do UE jest dziś warunkowa. Tak się składa, że to bardzo odpowiada władcom na Kremlu, ale to kiepski wybór dla mieszkańców Europy, bo de facto mają wybierać między dżumą a cholerą. Niestety, ta postawa polityków z Berlina oznacza, że pokojowa kooperacja nie stanowi dla nich wartości, a liczy się jedynie dominacja nad innymi państwami.

Stosowanie szantażu przez Niemcy jest wejściem Europy na nową, lecz bardzo niebezpieczną drogę. Teraz np. Polska może ogłosić, że nie zgodzi się na reformy w Unii Europejskiej, o ile wcześniej Niemcy nie zapłacą nam zadośćuczynienia za II wojnę światową. Jeżeli Europa zaczynie za przykładem Niemiec stosować metodę szantażu, to zamiast współpracy stracimy szansę nie tylko na stabilność, ale zniszczymy dotychczasową europejską współpracę i będziemy mieli wyłącznie konflikty.

O autorze

Jan Parys

Autor był ministrem obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskiego (1991–1992), a także szefem gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego (2015–2018). W latach 1999–2003 był wiceprezesem Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie

Doradca kanclerza Niemiec, sekretarz stanu Jörg Kukies złożył ważną deklarację. Bez wątpienia za zgodą swego przełożonego poinformował on opinię publiczną, że Niemcy zgodzą się na rozszerzenie Unii Europejskiej pod warunkiem, iż wcześniej zostanie zaakceptowana zmiana traktatu o UE i zreformowanie wspólnoty w kierunku państwa federalnego. Ta deklaracja ma charakter ultimatum i oznacza, że Niemcy stawiają państwa członkowskie pod ścianą. Wszyscy bowiem wiemy, że parę miesięcy temu kilkanaście państw UE odmówiło debatowania na temat niemieckich koncepcji zmian w traktacie. Teraz z Berlina usłyszeliśmy, że nie będzie Ukrainy w UE, o ile wcześniej nie zagwarantujemy Niemcom pozycji hegemona w Europie.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem
Publicystyka
Piotr Solarz: Studia MBA potrzebują rewolucji
Publicystyka
Estera Flieger: Adam Leszczyński w Instytucie Dmowskiego. Czyli tak samo, tylko na odwrót
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Publicystyka
Maciej Strzembosz: Kto wygrał, kto przegrał wybory samorządowe