W naukach społecznych, zwłaszcza wśród historyków, od dziesięcioleci toczony jest spór o to, co ma większy wpływ na polityczną rzeczywistość: jednostka czy szersze procesy społeczne. Politolodzy także biorą w tej dyskusji udział i dość powszechnie przyjmowane jest stosunkowo banalne stanowisko, iż oba wymienione czynniki mogą odgrywać znaczącą rolę w tym, co przytrafia się poszczególnym populacjom.
Wyznam, że jestem zwolennikiem tezy, iż o ile zjawiska gospodarcze czy społeczne stwarzają grunt do pewnych wydarzeń i procesów, o tyle jednak o tym, co ostatecznie stanie się realnością polityczną, decydują wybitne jednostki. Najbardziej drastycznym przykładem, który często stosuje się w tego typu dyskusjach, jest Holokaust czy – szerzej – druga wojna światowa. Oba te fenomeny mogłyby zaistnieć w dziejach naszego kontynentu bez pojawienia się na scenie historycznej Adolfa Hitlera, ale to jego osobiste obsesje, fobie, „filozofia” i życiowe doświadczenia sprawiły, że miały taki, a nie inny przebieg. Zwłaszcza Holokaust mógł się nie wydarzyć, gdyby nie to, że przywódca III Rzeszy przejawiał chorobliwą nienawiść do Żydów, bowiem w Niemczech przed dojściem nazistów do władzy wcale nie notowano jakiejś szczególnie intensywnej niechęci do narodu żydowskiego. Gdyby jakiegoś socjologa zapytano po pierwszej wojnie światowej, w którym kraju mogłoby dojść do tak strasznych zbrodni, to biorąc pod uwagę stopień asymilacji Żydów i wniknięcia ich w lokalną kulturę Niemców, pewnie kraj Goethego i Schillera wskazałby jako ostatni, w którym mogłoby dojść do Holokaustu.
Okres autorytaryzmu
Zostawiając jednak na boku te straszne wydarzenia, skierujmy nasz wzrok na historię ostatnich trzech dekad w Europie Środkowej i zadajmy sobie pytanie: co zdecydowało o tym, że każdy z krajów Grupy Wyszehradzkiej przechodził (lub przechodzi) okres autorytaryzmu? Co sprawiło, że w tych państwach rządzili (bądź nadal rządzą) populiści i przywódcy łamiący nie tylko europejskie wartości, ale także obowiązujące w nich konstytucje? Czy Vladimir Mečiar na Słowacji, Viktor Orbán na Węgrzech, Andrej Babiš w Czechach i Jarosław Kaczyński w Polsce musieli się pojawić i wprowadzać w swoich krajach autorytaryzm czy też jednak, gdyby się nie pojawili, to te cztery państwa nie zaznałyby „uroków” populizmu? Byli konieczni, bo procesy społeczne wyniosłyby do władzy, jeśli nie ich, to im podobnych, czy jednak odwrotnie – gdyby nie oni, Słowacja, Węgry, Czechy i Polska nie doświadczyłyby łamania praworządności i odchodzenia od europejskich standardów?
Czytaj więcej
Starcie o Kongres rządzi się swoimi prawami. Są jednak wspólne wnioski.
Stawiam tezę, że problemy państw V-4 są osobistym dorobkiem tych czterech polityków, że nie byli konieczni, że nie musieli pojawić się w historii swoich społeczeństw i że gdyby ich nie było, ich kraje nie musiałyby przechodzić przez populistyczne konwulsje, które były (lub nadal są) ich udziałem. Bo naprawdę żadne ekonomiczne czy społeczne uwarunkowania nie przesądzały o tym, że dochodzili do władzy i sprawowali ją w sposób odbiegający od tego, co rozumiemy pod pojęciem liberalnej demokracji. Mečiar, Orbán, Babiš i Kaczyński nie dochodzili do władzy w wyniku dramatycznego załamania gospodarczego ich krajów, a struktura społeczna nie czyniła ich drogi dojścia do przejęcia rządu dusz prostą i oczywistą. Każdy z tych przypadków jest inny, ale jedno można zaobserwować w sposób bezsporny – nie było obiektywnych i nienaruszalnych fenomenów ekonomiczno-politycznych, które przejęcie przez nich władzy czyniły bezalternatywnymi. Mogli wygrywać wybory i tworzyć gabinety rządowe (a potem łamać wszelkie standardy), ale nie musieli. Żaden Zeitgeist nie był tu czynny.