Jan Szomburg: Koniec ery żniw

Ułudą jest, że w źle zarządzanym państwie można znaleźć bezpieczną, prywatną „przystań” – pisze publicysta.

Publikacja: 23.09.2022 03:00

Jan Szomburg: Koniec ery żniw

Foto: kongres obywatelski

Nasza kondycja psychiczna nie jest dziś dobra. Jesteśmy przytłoczeni ciągłym napływem negatywnych wiadomości i pogarszającymi się realiami życia. Świat – ten bliski i dalszy – staje się dla nas coraz mniej zrozumiały i bardziej nieprzewidywalny.

Przygnębia nas szeroka obecność kłamstwa w życiu publicznym i zawodność kolejnych instytucji mających za zadanie nam służyć. Narasta w nas lęk i poczucie utraty kontroli nad przyszłością. Przejmujemy się perspektywą obniżenia poziomu naszego życia, w tym utraty wartości naszych, nadal jeszcze skromnych, lecz ciężko wypracowanych, oszczędności.

Cofanie się w rozwoju

Jest to tym bardziej frustrujące, że wiodąca od 2015 r. narracja mówiła o końcu trudnej, wymagającej transformacji i wejściu w „erę żniw” – szerokiej (niekoniecznie skierowanej do najsłabszych) dystrybucji przez państwo nagromadzonych owoców wzrostu. Państwo usytuowało się w roli darczyńcy (zabezpieczyciela), przejmując odpowiedzialność za poziom naszego życia w zamian za akceptację nowych reguł gry, które zostały wprowadzone. Przeżyliśmy więc lata konsumpcji sukcesu transformacji (potencjału rozwojowego, który został wcześniej stworzony).

Czytaj więcej

Wojciech Jakóbik: Gazprom upadnie

Pytania zadawane o równowagę makroekonomiczną (m.in. ryzyko inflacji) i długotrwały zastój inwestycyjny (systematyczny spadek stopy inwestycyjnej z 20,1 procent w 2015 roku do poziomu 16,6 procent w 2021 roku, co stanowi najniższą wartość od ponad 15 lat) przegrywały z odczuwalnym, ale krótkookresowym wzrostem poziomu życia przeważającej liczby rodzin. Narracja o „erze żniw” wzbudziła aspiracje i oczekiwania społeczne.

Tymczasem dziś dociera do nas jednak to, że „odprężenie konsumpcyjne” nie miało tak mocnych podstaw, jak się wydawało, i że nic nie jest dane raz na zawsze, a koniunktura historyczno-geopolityczna może się szybko zmienić. W związku z tym wielu z nas obawia się, że straci to, co indywidualnie już osiągnęło, a jednocześnie że „obsuniemy się” rozwojowo jako cały kraj. To rodzi i będzie rodziło frustrację – a nie ma szybkiego rozwiązania dla już odczuwanych problemów, np. inflacji czy wzrostu kosztów życia oraz piętrzących się wyzwań: niewydolnej służby zdrowia, nieprzystającej do dzisiejszych realiów edukacji, zapóźnień w transformacji energetycznej czy kryzysu klimatycznego.

Prywatyzacja kryzysu

Stajemy dziś przed zasadniczym pytaniem. Czy wobec tak trudnej sytuacji w sferze publiczno-państwowej możemy przyjąć opcję ucieczki, zamknięcia się w prywatności i radzenia sobie „tradycyjnie po polsku”, czyli na własną rękę, w wąskim, rodzinnym gronie? Trzeba przyznać, że w działaniu „obok” państwa, a nawet „wbrew” państwu mamy duże, historycznie nagromadzone doświadczenie. Należy ono do naszego kulturowego DNA. Taka „prywatyzacja kryzysu” we współczesnym świecie miałaby jednak bardzo negatywne skutki w sferze społecznej, wspólnotowej i państwowej (publicznej), a na dłuższą metę również dla nas samych.

Czytaj więcej

Jakub Ekier: Bluzg nad Wisłą

Ułudą jest, że w źle zarządzanym i bardzo kosztownym państwie można znaleźć bezpieczną, prywatną „przystań”. Wskazane wyzwania mają tak horyzontalny i długotrwały charakter, że żadna rodzina, nawet bardzo dobrze sytuowana, nie poradzi sobie wyłącznie własnymi siłami. Bo nie ma prywatnej ucieczki choćby przed smogiem, brakiem wody, wyłączeniami prądu, zniszczeniem krajobrazu itd.

Dlatego sensowniejszą opcją jest wykorzystanie kryzysu dla budowy lepszej wspólnoty politycznej i lepszego państwa. Państwa sprawnego, a jednocześnie służebnego, zdolnego do wsparcia wysiłków adaptacyjnych przedsiębiorstw, samorządów i obywateli wobec szoków zewnętrznych, które teraz przeżywamy, a nie dostarczającego dodatkowego chaosu. Państwa opartego na podstawowych wartościach, takich jak prawda, solidarność oraz praworządność, i traktującego wszystkich obywateli równo.

Warto więc zastanowić się, o czym chcemy w nadchodzących miesiącach myśleć i dyskutować – na czym skupiać naszą uwagę. Czy na ciągłym szukaniu wroga (wewnętrznego i zewnętrznego) oraz kreśleniu linii podziałów, czy też na projektowaniu systemowego rozwiązania dla naszych problemów i budowaniu własnej siły jako wspólnoty, państwa oraz poszczególnych jednostek? Czy chcemy tracić energię i czas na myślenie o urazach i uprzedzeniach, czy aktywizować energię, myśląc i debatując o wspólnych interesach i zasobach oraz kreatywnych sposobach rozwiązywania naszych polskich problemów rozwojowych?

Wąskie gardło rozwoju

Dziś, po 33 latach od odzyskania pełnej niepodległości w 1989 r., widzimy wyraźnie, że wąskim gardłem rozwoju naszego kraju jest nasze państwo – to nad jego odnową warto dyskutować i w jego uzdrowienie warto się angażować.

Nie odwracajmy się w zniechęceniu od dość złożonych kwestii sposobu funkcjonowania państwa i jego instytucji, wręcz przeciwnie – dyskutujmy, jak ono ma wyglądać, i domagajmy się realizacji tych wizji i koncepcji od polityków. Skupienie się tylko na tym, co państwo może dać mnie i mojej grupie, prowadzi do zaprzepaszczenia historycznych osiągnięć modernizacyjnych po 1989 r.

Jan Szomburg

Autor jest przewodniczącym rady Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, inicjatorem Kongresu Obywatelskiego


Publicystyka
Wybory samorządowe to najważniejszy sprawdzian dla Trzeciej Drogi
Publicystyka
Marek Migalski: Suwerenna Polska samodzielnie do europarlamentu?
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Zamach pod Moskwą otwiera nowy, decydujący etap wojny
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Donalda Tuska na 100 dni rządu łatwo krytykować, ale lepiej patrzeć w przyszłość
Publicystyka
Estera Flieger: PiS choćby i z Orbánem ściskającym Putina, byle przeciw Brukseli