USA, Kanada, Wielka Brytania i Niemcy. To te kraje dawnego Zachodu wezmą większą militarną odpowiedzialność za bezpieczeństwo państw członkowskich z postkomunistycznego Wschodu – odpowiednio Polski, Łotwy, Estonii i Litwy. Zapowiedział to w piątek wieczorem sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg.
W każdym z liczących około tysiąca żołnierzy batalionów będą nie tylko wojskowi z państw dowodzących (czyli ramowych). Nie znamy szczegółów, ale jak stwierdził Stoltenberg, "wiele innych państw członkowskich" będzie w nich reprezentowane. To, bez względu na ich niewielką liczebność, ma podkreślić wagę 5 artykułu traktatu założycielskiego, mówiącego o tym, że atak na jeden z krajów będzie uznany za atak na cały Sojusz i spotka się z odpowiedzią wszystkich członków. Pojawienie się nawet niewielkiej liczby niemieckich żołnierzy na Litwie czy amerykańskich w Polsce sprawi, że Kreml kilka razy zastanowi się nad agresją.
Poprzez mały, ale długo wyczekiwany batalion, Polska największy kraj regionu, czującego zagrożenie ze strony Rosji, jeszcze bardziej wiąże się z najważniejszym krajem Sojuszu, USA.
Wiadomo, że bardzo zaangażowała się w tworzenie batalionów Wielka Brytania, która nie tylko przejmie dowództwo w Estonii, ale i wyśle 150 żołnierzy do Polski, gdzie będą służyli pod dowództwem amerykańskim. To szczególnie istotne, bo decyzja ta podkreśla, że mimo wyrażonej przez Brytyjczyków w niedawnym referendum chęci opuszczenia Unii Europejskiej, ich przywódcy są nadal zainteresowani bezpieczeństwem Europy i widzą się w roli czołowego europejskiego gracza militarnego. Przy okazja Londyn poprawia swój wizerunek, nadszarpnięty mocno przez Brexit i egoistyczne wystąpienia wielu brytyjskich polityków.
Obecność żołnierzy z państw NATO w naszym regionie, o czym już wiadomo od miesięcy, będzie rotacyjna. Rotacyjność zaś będzie ciągła, ale bez wskazania, jak długo będzie trwała (czyli w domyśle, tak długo jak będzie potrzebna, a więc - do znaczącej zmiany polityki Rosji).