Dymisja ministra skarbu zamiast zamknąć problem, wywołała lawinę komentarzy i domysłów dotyczących skali nieprawidłowości, skoro potrzeba było aż wyrzucać z rządu Dawida Jackiewicza.
Choć PiS próbował sprawę przekuć w swój sukces – mówiąc „potrafimy zwalczać patologie również we własnych szeregach" – sprawę całkiem położono komunikacyjnie. Symbolem patologii stał się nieco przypadkiem Bartłomiej Misiewicz, zaufany szef gabinetu ministra obrony, który kaprysem Antoniego Macierewicza znalazł się w radzie nadzorczej największej spółki zbrojeniowej, zasiadł też w radzie jednej z firm energetycznych. Tym, co zgubiło PiS, nie był brak kompetencji Misiewicza, który nie zrobił nawet licencjatu, lecz arogancka postawa jego szefa, który twardo upierał się przy swoim prawie do nominowania dwudziestokilkuletniego Misiewicza, gdzie tylko chce, gdyż ma do niego zaufanie. Ostatecznie Macierewicz został zmuszony do przyznania się do błędu poprzez odwołanie swego asystenta z PGZ i zawieszenia go w MON. A część polityków PiS znów zobaczyła, że upór Macierewicza, zamiast pomagać, szkodzi partii.