Rz: Czy to, że premier Tusk dotąd nie pojechał do Kijowa, oznacza katastrofę w relacjach między Polską a Ukrainą?
Bohdan Osadczuk: Może nie katastrofę, ale wzajemne stosunki nie będą już tak dobre jak dawniej. Polskiemu rządowi brakuje wizji i fantazji w myśleniu o Ukrainie. Gdy doszło do kryzysu po strajku celników, wystarczyło, by premier Tusk pojechał do Kijowa, poklepał po plecach prezydenta Wiktora Juszczenkę, ucałował dłoń Julii Tymoszenko i wszystko byłoby w porządku. Ale tego nie zrobił. Premier zachowuje się tak, jakby nie miał żadnej koncepcji wzajemnych stosunków. Ma ją zapewne minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, lecz to nie on w tym rządzie decyduje. Obawiam się, że dalsze kontakty będą zaledwie poprawne i chłodne. Nie ma już mowy o jakimś strategicznym partnerstwie.
Ktoś mógłby zapytać, a po co nam strategiczne partnerstwo z Ukrainą?
Mamy wspólną historię. Przez kilkaset lat Polska Jagiellonów i prawobrzeżna Ukraina należały do tego samego państwa. Wkład Polski w ukraińską kulturę jest ogromny, i na odwrót. Historia i geografia przemawiają więc za tym, aby iść razem, bo w pojedynkę będziemy zbyt słabi, aby coś zdziałać na arenie międzynarodowej. W pojedynkę nie zdołamy się przeciwstawić hegemonii Rosji i Niemiec. Ukraińcy muszą sobie teraz szukać innych partnerów, co nie jest łatwe, bo takie kraje jak Węgry czy Słowacja nie mają takiego potencjału jak Polska. Kijów będzie więc współpracować np. z Turcją w drodze do NATO.
Jakie znaczenie dotąd miała Polska dla Ukrainy?