Zrealizowany w piątek w błyskawicznym tempie pomysł posłów PO, by wykluczyć z komisji hazardowej przedstawicieli PiS – Beatę Kempę i Zbigniewa Wassermanna – na pierwszy rzut oka wygląda na ruch zupełnie nieprzemyślany. Paradoksalnie, może on bowiem wzmocnić posłów PiS, robiąc z nich męczenników.
Nikogo bowiem nie przekonuje tłumaczenie o konieczności przesłuchania Kempy i Wassermanna, gdyż mieli oni brać aktywny udział w pracach rządu PiS nad zmianą przepisów hazardowych. Oczywiste jest, że ich zeznania nie są w stanie wnieść do prac komisji nic nowego. Ich udział w procesie legislacyjnym ograniczał się bowiem do wniesienia uwag, które przedstawić musieli jako członkowie rządu. Był to więc ich obowiązek, a nie chęć wpływania na ustawę wynikającą z nacisków lobbystów.
Dlatego coraz wyraźniej widać, że strategia Platformy ma określony cel: radykalizując swe działania, pokazuje, że tak naprawdę chodzi jej o paraliż prac komisji. Politycy PO nie bez powodu coraz częściej mówią o tzw. aferze lub o zasadzce CBA na premiera. Widać po tym, że PO nie jest zainteresowana, by aferę hazardową wyjaśnić.
Jednak dotychczasowe działania PO w tej mierze były bardziej subtelne. Choćby gdy ograniczyła termin jej prac, rozmywała odpowiedzialność za aferę na PiS i SLD przez wzywanie przed komisję Leszka Millera i Jarosława Kaczyńskiego czy dowodziła, że za ich rządów dochodziło w tej sprawie do poważnych nieprawidłowości.
Warto też przypomnieć, kogo PO skierowała do prac komisji. Nie są to posłowie z pierwszej politycznej ligi. Dzięki temu władzom partii łatwiej będzie na takie osoby wpływać albo też, gdy będzie trzeba, spektakularnie je odwołać i na nie zrzucić winę, jeśli w pracach komisji coś pójdzie nie tak.