Śladami twardziela

Trzech polskich podróżników, idących śladami uciekiniera z sowieckiego łagru Witolda Glińskiego, przedarło się przez Góry Barguzińskie. – Do tej pory to był najtrudniejszy etap wędrówki – mówią

Publikacja: 21.07.2010 03:30

Śladami twardziela

Foto: Rzeczpospolita

Kilkaset kilometrów przez niedostępną górską tajgę. Przedzierali się przez gęste chaszcze, powalone konary, bagna i kilkadziesiąt rwących rzek. Przez cały czas byli nękani przez armie komarów i meszek.

– Najgorsza była rzeka Tampuda. Rwąca, pełna wirów, o skalistym dnie. Ścięliśmy toporkami kilka drzew, ale prąd natychmiast roztrzaskał ten „most” – relacjonuje Tomasz Grzywaczewski. – Wreszcie jeden z nas, Filip Drożdż, zdecydował, że popłynie wpław na lince asekuracyjnej. Cudem mu się udało. Rozpięliśmy linę ponad rzeką i dzięki temu przeprawiliśmy się na drugą stronę.

Polacy mają ze sobą książkę znanego XIX-wiecznego podróżnika Konstantyna Rengartena, który w latach 1894 – 1898 odbył pieszą wędrówkę dookoła świata. – Trzy dni spędzone w tej tajdze uznał za najtrudniejszy odcinek całej swojej podróży. Gdy już wyszliśmy z Gór Barguzińskich i powiedzieliśmy tutejszym ludziom, że przebyliśmy je pieszo, łapali się za głowy. Oni nigdy nie zapuszczają się na to terytorium – mówi Grzywaczewski.

Tomasz Grzywaczewski, Bartosz Malinowski i Filip Drożdż przemierzają pieszo trasę z Irkucka do Kalkuty. W sumie 6,5 tys. kilometrów, co ma im zająć około siedmiu miesięcy. Drogę tę podczas wojny przebył Witold Gliński, młody Polak z Wileń- szczyzny, który uciekł z sowieckiego łagru. Idący jego śladami podróżnicy przebyli już około 2,5 tysiąca kilometrów.

– W górskiej tajdze myśleliśmy o naszym wielkim poprzedniku. Żeby przedrzeć się przez te syberyjskie bezdroża, ze ścigającym go NKWD na karku, musiał być prawdziwym twardzielem – podkreśla Grzywaczewski.

„Rzeczpospolita” objęła patronat medialny nad wyprawą „Long Walk Plus Expedition”, której sponsorem jest sieć telefonii komórkowej Plus. Więcej szczegółów na temat podróży na stronie www.rp.pl.

Kilkaset kilometrów przez niedostępną górską tajgę. Przedzierali się przez gęste chaszcze, powalone konary, bagna i kilkadziesiąt rwących rzek. Przez cały czas byli nękani przez armie komarów i meszek.

– Najgorsza była rzeka Tampuda. Rwąca, pełna wirów, o skalistym dnie. Ścięliśmy toporkami kilka drzew, ale prąd natychmiast roztrzaskał ten „most” – relacjonuje Tomasz Grzywaczewski. – Wreszcie jeden z nas, Filip Drożdż, zdecydował, że popłynie wpław na lince asekuracyjnej. Cudem mu się udało. Rozpięliśmy linę ponad rzeką i dzięki temu przeprawiliśmy się na drugą stronę.

Publicystyka
Europa z Trumpem przeciw Putinowi
Publicystyka
Estera Flieger: Dlaczego rezygnujemy z własnej opowieści o II wojnie światowej?
Publicystyka
Ks. Robert Nęcek: A może papież z Holandii?
Publicystyka
Frekwencyjna ściema. Młotkowanie niegłosujących ma charakter klasistowski
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Mieszkanie Nawrockiego, czyli zemsta sztabowców