Trzy lata temu rozbiła się wojskowa CASA. Wczoraj w kilku miejscach w kraju odbywały się smutne uroczystości ku czci 20 pilotów, w tym wysokich oficerów Sił Powietrznych, którzy zginęli w tej katastrofie. Czy wojsko wyciągnęło z niej wnioski? Owszem. Są całe tomy, tysiące kartek dokumentów, dziesiątki nowych procedur i regulaminów. Na papierze wnioski z jednej z największych katastrof w polskim lotnictwie wojskowym wyglądają imponująco.
Ale biurokratyczne manewry nie wpływają dobrze na codzienną rzeczywistość – ba, one ją niezmiernie komplikują. Jak? Wystarczy uświadomić sobie, że w ciągu ostatniego półrocza przez biurka szefów Dowództwa Sił Powietrznych przeszło ponad 50 tysięcy dokumentów: decyzji, wniosków, regulaminów, rozliczeń, wyliczeń, rozkazów itp.
Wszystko to musi zostać przeczytane, podpisane, wysłane. Od generała do oficera w jednostce. A potem znowu do zwierzchników. Zdarzało się, że zanim taki dokument trafił do zwykłych żołnierzy, był już nieaktualny.
Armię przywaliła biurokracja – mówią generałowie. I dodają, że wytworzyła się opinia, iż jeśli czegoś nie ma na papierze, tego nie ma wcale. Piloci, przytłoczeni papierkową robotą, nie mają czasu latać, szkolić się, ćwiczyć. Nie wiedzą też, które regulaminy są obowiązujące, a które już nie.
Przypomnijmy niektóre zalecenia, jakie wojsko wprowadzało po katastrofie CASY. "Zapewnić odpowiedni system dystrybucji i aktualizacji niezbędnych dokumentów służących do planowania i wykonywania lotów w kraju i za granicą", "zebrać i opracować materiały, wypracować wnioski i propozycje zmian zapisów w dokumentacji szkolenia lotniczego i wprowadzić do dokumentacji szkoleniowej" itp.