"Rzeczpospolita": Szczyt pomiędzy prezydentem USA i przywódcą Korei Północnej został niespodziewanie przerwany. Nie doszło do podpisania wspólnych oświadczeń. Często się zdarza taka sytuacja w dyplomacji?
Dr Janusz Sibora: Tego typu sytuacje w zasadzie się nie zdarzają, więc możliwe, że spotkanie Donalda Trumpa z Kim Dong Unem przejdzie do podręczników historii dyplomacji. Co prawda w 1978 r. było blisko zerwania rozmów w Camp David, gdzie pracowano nad porozumieniem między Izraelem a Egiptem. Burzliwy moment negocjacji sprawił, że egipski prezydent Anwar as-Sadat spakował walizki, był gotów zerwać obrady i ruszyć na lotnisko. Przerażony prezydent USA Jimmy Carter, który uczestniczył w izraelsko-egipskich rozmowach, przekonał go jednak do pozostania. Użył kluczowego argumentu, mówiąc że jeśli przedstawiciel Egiptu wyjedzie, to z pewnością on zostanie obarczony fiaskiem rozmów.
Czytaj także: Haszczyński: Trump i Kim. Czekamy na trzeci akt
Czy przy zawieszeniu amerykańsko-koreańskich negocjacji też można mówić o winnych?
Kim przelicytował zawyżając swoją pozycję, a Trump zdenerwował się i odszedł od stołu. Ale oprócz tego zabrakło wytrawnych metod starej dyplomacji.