Mimo że obejmujemy właśnie formalne przewodnictwo w UE (tzw. prezydencja), polska opinia publiczna przez ostatnie dni absorbowana jest innym wydarzeniem - ze zdwojoną siłą powrócił temat smoleński. Co znamienne, nie odbywa się to wyłącznie z inicjatywy PIS (a przecież w mediach wciąż kreuje się wizerunek partii J. Kaczyńskiego jako formacji jednego tylko tematu); wszak to rzecznik rządu publicznie poinformował, że lada dzień premier zakończy swoje rozeznanie nad raportem przygotowanym przez komisję, której przewodniczy, skądinąd jego protegowany, minister J. Miller.
Do mediów już przeciekły zasadnicze tezy owego dokumentu; w tym samym dniu na konferencji prasowej poseł Antoni Macierewicz przedstawił własne ustalenia zebrane w tzw. białej księdze.
Nim przejdę do omówienia obu raportów, chciałbym uczulić czytelnika na rzecz podstawową; otóż możliwości badawcze polskich ekspertów/śledczych pochylających się nad tragedią smoleńską były (i nadal są) w sposób oczywisty ograniczone. Polska grubo ponad rok od katastrofy nie dysponuje dwoma najważniejszymi dowodami w sprawie: wrakiem Tupolewa oraz tzw. czarnymi skrzynkami, które Rosjanie - nie licząc się z naszym stanowiskiem - konsekwentnie przetrzymują w Moskwie. Mimo tego, choćby na podstawie upublicznionych, dostępnych danych, można wysnuć na dzień dzisiejszy kilka wniosków, które nakreślają pewien rys wydarzeń z feralnego dnia 10 kwietnia 2010 r. Nie są one wcale zbieżne z ustaleniami rosyjskiego MAKu - tak wynika nie tylko ze słów A. Macierewicza, ale również niektórych tez tzw. raportu Millera.
Na marginesie należy przyznać, iż gremium kierowane przez ministra spraw wewnętrznych ma - odnośnie badania udziału strony rosyjskiej w katastrofie - w znacznym stopniu związane ręce. To efekt tajemniczego porozumienia Tuska z Putinem, zgodnie z którym Rosjanie są zasadniczym dysponentem śledztwa smoleńskiego. Od ich widzimisię zależy nie tylko dopuszczenie Polaków do podstawowych dowodów (o których wspominałem), ale również dostęp do świadków (kontrolerów lotu), intensyfikacja procesu wymiany dokumentów, zabezpieczenie miejsca zdarzenia, etc. Do dziś dnia nie uzyskaliśmy jasnej informacji, jaki kształt miały w tym zakresie ustalenia poczynione przez polski i rosyjski rząd. Działania komisji w sposób oczywisty ogranicza również tzw. atmosfera pojednania. Przedstawiciele największych mediów, autorytety z A. Wajdą na czele, przestrzegają przed drażnieniem Rosji. W tym kontekście oświadczenie Miedwiediewa, iż nie wyobraża sobie, by oba raporty (polski i MAKowski) się od siebie różniły, stanowiło swoistą przestrogę. Zresztą minister Miller już wcześniej dał znaczący wyraz, pod czyje dyktando będą przebiegały prace badawcze: jeszcze przed uzyskaniem dostępu do wielu dokumentów i dowodów zapowiadał, że ustalenia jego komisji będą dla nas jeszcze bardziej bolesne (bardziej od tych poczynionych przez MAK!!!).