Wybory 2011 - rozmowa z Mirosławą Grabowską

Ktokolwiek wygra wybory, ten w społecznym odczuciu będzie reprezentował tylko część całości. A przez to jakiekolwiek reformy będą bardzo trudne – przewiduje socjolog w rozmowie z Małgorzatą Subotić

Aktualizacja: 19.07.2011 19:15 Publikacja: 19.07.2011 19:10

Mirosława Grabowska

Mirosława Grabowska

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Red

Czy w Polsce istnieje establishment?

Tak, w każdym kraju istnieje. Do najwyższych pozycji politycznych czy gospodarczych ludzie przygotowują się bardzo długo. I potem zajmują je na jakiś dłuższy czas, a nie na chwilę. Gdy chodzi o politykę, ten czas wyznacza rytm wyborczy.

W jakim sensie?

Po każdych wyborach polityczny establishment wymienia się – w zależności od ich wyników – w większej lub mniejszej części. W Polsce ten rytm wyborczy biegnie żwawo. Do tej pory żadna koalicja nie rządziła dwie kadencje, nawet wytrwanie przez jedną nie stanowi reguły – poprzednia koalicja i kadencja trwały dwa lata. Zmiana władzy powoduje częściową wymianę establishmentu.

Tylko częściową?

Rytmowi politycznemu środowiska gospodarcze i medialne podlegają tylko w pewnym, ograniczonym stopniu.

A co z segmentem politycznym? Jest w establishmencie dominujący?

Na pewno jest duży i znaczący. Państwo jest ogromną strukturą, megastrukturą. I to nie tylko na szczeblu centralnym, ale także na niższych – na pewno na szczeblu wojewódzkim czy w wielkich miastach. Ale czy jest strukturą dominującą? Trudno na to pytanie odpowiedzieć, bo z jednej strony politycy mają szczególne uprawnienia, z drugiej – podlegają okresowej ocenie wyborców i z dnia na dzień mogą z establishmentu wypaść. Ponadto liczą się inne środowiska: biznes, media i po części nauka. Ale tylko po części.

Z jakiego powodu?

Nauka i naukowe autorytety istnieją, jeśli wchodzą w obieg medialny, a dostrzegam, że w medialnych debatach w ostatnich dwóch, trzech latach miejsce politologów czy socjologów zajmują dziennikarze. Establishment zatem istnieje, ale wyobrażanie sobie, że jest to jakaś jedna spójna grupa to błąd. W jego ramach interesy są zróżnicowane i też toczy się rywalizacja. Choćby taka, że niektóre media należące do establishmentu sympatyzują z jednymi siłami politycznymi, a niektóre – z drugimi. Nie potrafię ocenić, na ile jest to świadomy, wykalkulowany wybór właścicieli danego medium, a na ile ekspresja przekonań tychże właścicieli i zespołu dziennikarzy.

Świadomy wybór, czyli opowiedzenie się po stronie czyichś interesów?

Tak. Ale czy jest to wykalkulowany wybór czy ekspresja przekonań, to z punktu widzenia funkcjonowania tego establishmentu nie ma większego znaczenia.

To co ma znaczenie?

Ważne jest, że establishment nie jest jednolity.

A może coś w czasie tej kadencji się zmieniło? Nie sądzi pani, że teraz członkowie tego szeroko rozumianego establishmentu trzymają się razem mimo różnic interesów?

Polityczna część establishmentu musi się trzymać razem, jeśli chce wygrać nadchodzące wybory. Pamiętajmy, że to jest pierwsza pełna kadencja rządów jednej koalicji. W innych krajach demokratycznych były znacznie dłuższe okresy rządzenia przez jedną opcję. I demokracji to nie podważyło. Cztery lata u władzy jednej koalicji nie przesądza o kostnieniu czy zabetonowaniu establishmentu!

Może zauważyła pani ostatnio jakąś zmianę w jego funkcjonowaniu? Może jednak stał się bardziej jednolity?

Środowiska skupione wokół PiS odmawiają demokratycznie wybranej władzy moralnego prawa do jej sprawowania

Raczej odwrotnie. Powiedziałabym, że ze względu na katastrofę smoleńską i zbliżające się wybory stał się bardziej zróżnicowany. Do głosu doszły nowe siły, uaktywniły się nowe środowiska. Na przykład nakład „Gazety Polskiej" wzrósł znacząco. Nie widzę ani chęci, ani – prawdę powiedziawszy – możliwości wykluczenia myślących inaczej niż aktualna władza polityczna.

A nie słyszy pani, że ludzie, na przykład związani z Ruchem im. Lecha Kaczyńskiego, ze stowarzyszenia Solidarni 2010, mówią, iż mają poczucie wykluczenia z życia społeczno-politycznego?

Druga strona ma poczucie, że jest traktowana jak zdradziecka czy wroga armia. Sądzę, że obie strony przesadzają, iż najliczniejsza jest większość, której nie widać ani nie słychać. Do tego wykreowanego podziału podchodzę także osobiście – najtrudniej jest osobom, które pragnęłyby zachować niezależną pozycję. Które chciałyby analizować społeczno-polityczne otoczenie i tymi analizami się dzielić na różnych forach. Bez jednoznacznego opowiadania się po tej bądź tamtej stronie.

Jakie są wnioski z tego pani osobistego oglądu?

Przez niektórych zagorzałych zwolenników PiS byłabym pewnie traktowana jak zdrajczyni, a przez niektórych sympatyków PO jako konserwatywna, reakcyjna...

Może krnąbrna?

Co najmniej. Sądzę jednak, że to coś więcej niż nieposłuszeństwo. To – ich zdaniem – opieranie się modernizacji i postępowi. Dzisiaj łatwiej funkcjonować harcownikom i pyskaczom – z obu stron. Znacznie trudniej osobom, które chciałyby zachować zdrowy rozsądek, widząc problemy w ich złożoności. Bo bardzo rzadko tak jest, że jedna strona wie wszystko, ma 100 procent racji i nigdy się nie myli.

Kiedyś było inaczej?

Łatwiej było niuansować, widzieć dobre i złe strony. Wydaje mi się, że teraz jest to niemożliwe. Dyskurs został jakby rozłupany. Zaczęło się to po wyborach w 2005 roku, kiedy elektoraty PiS i PO były jeszcze dość podobne do siebie. Potem odsunęły się od siebie, zróżnicowały czy może raczej poróżniły się. Powiedziałabym mocno: w dyskursie publicznym eksterminacja środka jest już dalece zaawansowana.

Uważa więc pani, że wykluczanych na politycznych biegunach nie ma, natomiast wykluczany jest środek?

Nie używałabym pojęcia „wykluczenie", ponieważ może być ono mylące. Powiedziałabym, że opinie wyważone, złożone są niejako ścierane. A siła emocji i nacisków z obu stron jest tak duża, że ten środek wycofuje się i milknie.

Co więc będzie dalej?

Umacnia się świadomość Kalego. Jak rządzą moi, to jest moja władza, ale jak moi nie rządzą, to ta władza nie jest moja ani uprawniona. Tymczasem po demokratycznych wyborach każda władza jest nasza. Niezależnie od tego, na kogo głosuję, ten, kto wygrywa wybory, staje się moją władzą. Tego typu myślenia jest w naszym społeczeństwie niewiele i trudno je zaszczepić. Między nami mówiąc, nie wiem, czy ktokolwiek stara się je zaszczepić.

Jeśli nie ma szczepień, bo politykom nie jest to na rękę, to co powinno być?

Wszystkie elektoraty, wyborcy, muszą akceptować to, że będą okresy, kiedy „ich" będą u władzy, i takie, kiedy tych „ich" u władzy nie będzie. Być może PO ma ambicję, by wszystko skupić w swoich rękach. Jednak tak się nie stało.

A ja nie widzę właściwe już żadnej sfery życia publicznego, którą nie władałaby PO.

Nie przesadzałabym. Z instytucji państwowych niezależna jest prokuratura. Może nieudolna, ale tego nie należy mylić z zależnością. Będę się upierać przy tym, że media są jednak zróżnicowane, są w nich różne odcienie. A jest jeszcze prywatny biznes, niezależnie działa cała sfera nauki, Kościół... PO nie wszystko może. A ostateczną instancją będzie vox populi. Jeśli PO przegra wybory, to żadne media nie pomogą.

A przegra?

Nie ma niczego niewyobrażalnego w tym, że nadchodzące wybory wygra PiS. Szczególne jeśli dołożą się dodatkowe czynniki.

Jakie na przykład?

Choćby wzrost cen, inflacja. Rząd nie ma na to bezpośredniego wpływu, ale za to odpowie. Na pewno poważnym uszczerbkiem na wizerunku PO są kwestie związane ze śledztwem smoleńskim.

Bo sposób prowadzenia tego śledztwa utwierdza tych, którzy mają poczucie wykluczenia, że władza razem z Rosją drwi sobie z nich? Upokarza?

Także dla tych, którzy nie posądzają premiera Tuska o spisek z Putinem, przewlekłość i nieefektywność tego śledztwa są oczywiste. Ludzie nie są pozbawieni pamięci: Donald Tusk zapewniał, że współpraca z Rosją jest bardzo dobra, a widać, że nie jest. Zatem i sprawy „wysokie", i całkiem przyziemne mogą w nadchodzących wyborach działać na niekorzyść PO. Sytuacja tej partii jest naprawdę trudna.

Na czym ta trudność polega?

Zacznijmy od tego, że pewna część społeczeństwa nie rozumie demokratycznych procedur.

Tak nagle część ludzi przestała rozumieć te procedury?

Należałoby raczej powiedzieć, że zwątpiła w nie. Dotychczas żadna siła polityczna nie kwestionowała wyników wyborów. W 2005 roku Tusk nie mówił, że Jarosław Kaczyński został premierem przez pomyłkę. Dzisiaj nastąpiło sprzężenie diagnozy politycznej (wynik wyborów to nieporozumienie itp.) i sytuacji społecznego podziału czy konfliktu. Czegoś takiego do tej pory nie było.

Czego właściwie do tej pory nie było?

Jedna z sił politycznych – środowiska skupione wokół PiS – kwestionuje legitymację demokratycznie wybranych organów i odmawia im moralnego prawa do sprawowania władzy, co znajduje posłuch u zwolenników PiS.

Pani jest zwolennikiem tezy, że PiS wprowadza faszyzm w Polsce?

Z tego, co powiedziałam, nic takiego nie wynika. To teza absurdalna.

To może PO i jej politycy wprowadzają quasi-rasizm? Bo tak ci, którzy mają poczucie wykluczenia, odbierają to, co się dzieje.

To są publicystyczne obelgi, a nie terminy politologiczne. Ale jeśli już, to „rasizm" jest wzajemny. Naprawdę nie wiem, czy gorszą obelgą jest powiedzieć, że ktoś jest zdrajcą, czy że jest moherem, oszołomem i przypomina faszystę. Chyba gorsze jest nazwanie kogoś zdrajcą.

Dlaczego?

Dla zdrajcy nie ma miejsca we wspólnocie politycznej. Dźwięczy mi w uszach wiersz Jarosława Marka Rymkiewicza, który napisał: „To co nas podzieliło – to się już nie sklei". Wydaje mi się, że PiS realizuje tę linię polityczną: podziału i żeby się nie skleiło.

Jaki jest pani zdaniem cel tej linii PiS?

Zdobycie władzy oczywiście.

Ale władzę może zdobyć wyłącznie ta jedna z „rozłupanych", podzielonych części.

No tak. Konsensus polityczny został zniszczony. Niemal w każdej dziedzinie. Czy chodzi o podstawy ustrojowe – nie ma zgody co do konstytucji, obecnej ani przyszłej. Czy o politykę międzynarodową. Ktokolwiek wygra w wyborach 2011 roku, ten w społecznym odczuciu będzie – niezależnie od swoich chęci – reprezentował tylko część całości. Wtedy druga strona poczuje się „wykluczona".

Czy wykluczeni mogą w ogóle przejąć władzę?

Wykluczeni jako warstwy upośledzone? Wykluczeni jako opozycja? Oczywiście. W historii zdarzało się to wiele razy i wciąż się zdarza. Wszystkie rewolucje polegały na tym, że kontrelita – wolę używać tego określenia zamiast „wykluczeni" – zmiatała dotychczasowych rządzących. Stając się elitą, stając się establishmentem. Także opozycja prędzej czy później zdobywa władzę. Jak PiS i bracia Kaczyńscy w 2005 roku. Ówczesna opozycja, czyli PO, zdobyła władzę w przyspieszonych wyborach 2007 roku. „Wykluczeni" mogą sięgnąć i sięgają po władzę.

Ale co będzie, jeśli ją zdobędą?

Będą rządzić.

Tak, ale czy będą wykluczać tych, co do których mają poczucie, że ich wykluczali, czy też nie?

Nie wiem, jak będzie.

Rymkiewicz napisał wiersz o tym, że coś się rozłupało podzieliło, krótko po tragedii smoleńskiej. Co było powodem takiej diagnozy?

Jego wizja Polski i jej dziejów jest jeszcze bardziej wyrazista niż Jarosława Kaczyńskiego i PiS. Rymkiewicz solidaryzuje się z tą formacją polityczną, ma zaś ogromny dystans, by nie powiedzieć: pogardę, wobec sił, które obecnie rządzą. Ale dlaczego, to już z nim należałoby o tym rozmawiać.

Pani, przynajmniej częściowo, zgadza się, że „coś się rozłupało, podzieliło". To dlaczego tak się stało i już się nie sklei?

To dzielenie i konfliktowanie rozpoczęło się w 2005 roku. Wiele osób liczyło – naiwnie, jak się okazało – na koalicję PO – PiS. Nie tylko nic z niej nie wyszło, ale jeszcze wzajemne stosunki tych partii stały się najgorsze z możliwych. To zjawisko znane z historii: w polityce największym wrogiem jest najbliższy rywal – w systemach demokratycznych dla socjalistów największymi wrogami byli komuniści i na odwrót.

Tak jak dla katolików heretycy?

Chyba podobnie. Psychologicznie i politycznie taka sytuacja jest zrozumiała. Popularne diagnozy, że jest to podział na solidarnych i liberalnych, w 2005 roku najpierw odegrały rolę rozróżniającą „swoich" od „tamtych". Potem ten podział usiłowano pogłębiać. I to się udało.

Teraz „solidarni" to wykluczeni, a „liberalni" z 2005 roku są establishmentem?

W tej publicystycznej retoryce można tak powiedzieć.

Co będzie dalej?

To trudne pytanie. Odpowiedź zależy od tego, kto wygra wybory, a to z kolei – od wielu czynników i okoliczności. Jednak każdy prawdopodobny werdykt wyborczy niesie ze sobą pewne zagrożenie: przyszli zwycięzcy będą na pewno po jednej z dwóch stron, które w tej chwili szczerze się nie znoszą. Przez to jakiekolwiek bardziej fundamentalne przemiany, reformy będą bardzo trudne.

Z jakiego powodu autentyczne reformy miałyby być tak trudne?

Zakładam, że po wyborach będzie musiała powstać koalicja. Jeśli z SLD – dotyczy to zarówno PO, jak i PiS – to takie przemiany, co do których będzie koalicyjna zgoda, trudno sobie wyobrazić. Wróćmy do 2005 roku. Wtedy wyobrażałam sobie, że PO – PiS będzie taką koalicją, w której jedni będą ciągnęli do przodu, a drudzy dbali o tyły, o spójność społeczną.

I co?

No i nic z tego. Ale ani opierając się tylko na jakkolwiek rozumianych wykluczonych, ani na establishmencie i jego stronnikach, nie da się dokonać skoku rozwojowego w Polsce. Dlatego wyniku wyborów nie oczekuję z radosną niecierpliwością. Ktokolwiek wygra, jednej nogi będzie brakowało.

Mirosława Grabowska jest socjologiem. Wykłada na Uniwersytecie Warszawskim oraz w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej, jest dyrektorem Centrum Badania Opinii Społecznej

Czy w Polsce istnieje establishment?

Tak, w każdym kraju istnieje. Do najwyższych pozycji politycznych czy gospodarczych ludzie przygotowują się bardzo długo. I potem zajmują je na jakiś dłuższy czas, a nie na chwilę. Gdy chodzi o politykę, ten czas wyznacza rytm wyborczy.

Pozostało 98% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości