Cóż, PO obiecywała cud, a więcej obiecać już się nie da (śmiech). Mamy tu natomiast problem "wyścigu po pawi ogon" - każdy chce bardziej pokazać i wyróżnić, a na końcu to, co miało być tylko ozdobą, utrudnia życie wszystkim. Oczywiście, można pójść śladem Winstona Churchilla i powiedzieć, że obiecuje się tylko "pot, krew i łzy". Na Łotwie był premier, który mówił, że jeśli obywatelom aż tak spieszy się do Unii Europejskiej, powinni prostować płoty, leczyć zęby, a po nocach uczyć się angielskiego. Szybko jednak przestał być premierem. Jest to cały paradoks współczesnej władzy. W pewnym momencie zaczęto obiecywać za dużo i w końcu nastąpiła inflacja obietnic wyborczych, lecz żadna partia nie może z nich zrezygnować.
Flis dodaje, że w tych wyborach PO obiecuje mniej
Bez wątpienia są to obietnice bliższe realistycznym możliwościom rządzących. Zresztą każdy, kto obejmuje władzę, zaczyna patrzeć na kwestię zobowiązań z innej perspektywy. Podobnie było z PiS w 2007, które nie mówiło: "OK, najpierw obiecaliśmy 3 mln mieszkań, to teraz zbudujemy ich 6 mln". Warto zresztą zwrócić uwagę, że w ogóle w tych wyborach nikt już nie obiecuje milionów mieszkań, cudów czy innych gruszek na wierzbie, ale partie starają się trzymać w granicach prawdopodobieństwa. Gdy zaś je przekroczą, są przez dziennikarzy punktowane. W tych, jak i poprzednich wyborach PO poruszała się raczej w sferze abstrakcji. .
Socjolog dr Barbara Fedyszak-Radziejowska mówi: