Dlaczego redaktor naczelny najpotężniejszej gazety w Polsce nie kupuje mieszkań na siebie, tylko zleca to przyjacielowi, bawiąc się w jakieś dziwne umowy powiernictwa? Tak właśnie zrobił Adam Michnik, któremu mieszkania – za jego pieniądze i na jego rzecz – kupił jakiś czas temu Michał Borowski, pakując się zresztą z tego tytułu w poważne kłopoty z CBA i skarbówką, bo gdy potem został wysokim urzędnikiem, zatajał mieszkania Michnika w swoich oświadczeniach majątkowych i naraził się na nieprzyjemne, choć ostatecznie umorzone śledztwo.
Nie wiemy, i pewnie nigdy się nie dowiemy, dlaczego Adam Michnik swoje mieszkania, za swoje pieniądze, kupił w taki dziwny sposób, choć to przecież fascynujące – jak wszystko, co niezrozumiałe. Jako osoba o niewielkim biznesowym rozumku nie umiem znaleźć żadnego rozsądnego wytłumaczenia dla takiej transakcji, więc siłą rzeczy wydaje mi się ona ciut podejrzana. Prokuratura pewnie dokładnie sprawdziła, że mieszkania faktycznie są Michnika, i nie jest to jakaś rozpaczliwa próba ratowania Borowskiego przed odpowiedzialnością karną za zatajenie w oświadczeniu majątkowym jego własnych mieszkań. Bo Michnik biorący na siebie mieszkania Borowskiego, żeby go ratować, byłby chyba jednak bardziej zrozumiały niż Michnik zlecający Borowskiemu kupienie dla niego mieszkań na siebie. No, ale znając naszą apolityczną i odważną prokuraturę, na pewno wszystko dokładnie prześwietliła i wie na pewno. Żartowałam.
Michnik jest wolnym człowiekiem, prawa nie złamał, więc jeśli sobie lubi kupować mieszkania za pośrednictwem kumpli – jego prawo. Nie zamierzam mu zaglądać do kieszeni. Cała sprawa ma jednak dużo poważniejszy kontekst, bo przecież gazeta, której jest szefem, regularnie i wyjątkowo agresywnie atakowała CBA, także za prześwietlanie Borowskiego i jego zatajonych mieszkań, które się okazały mieszkaniami Michnika. A to już bynajmniej nie jest prywatna sprawa obywatela Michnika, tylko możliwy – poważny – konflikt interesów w najpotężniejszej gazecie w Polsce, i brak przejrzystości wobec czytelnika w sprawie, w której całymi latami biła na alarm.
Nie byłaby to zresztą pierwsza sprawa, w której CBA podpadło komuś w redakcji „Gazety Wyborczej” i obrywało za to na łamach – oczywiście bez żadnego związku. Gdy „Wyborcza” opisywała sprawę Doktora G. („ręce cenniejsze niż wirtuoza pianisty”), okazało się, że jednymi ze współoskarżonych z Doktorem są rodzice dziennikarki „GW”, która zresztą osobiście się na łamach oburzała, nie wtajemniczając czytelnika w to, że jej rodzice są w sprawie Doktora G. oskarżeni o wręczenie łapówki (pisałam o tym na blogu w tekście „Medialna osłona doktora G.”).