Do udziału w Marszu Niepodległości zachęciły mnie dopiero środowiska lewicowe, które postanowiły zorganizować Kolorową Niepodległą, aby marsz zablokować. Środowiska te, nie czując się dość pewnie, wezwały na pomoc niemieckie lewackie bojówki. Tak więc internacjonalizm, który kiedyś wjechał do Polski na sowieckich czołgach, powracał teraz pod postacią niemieckich bojówek. Postanowiliśmy więc z żoną wziąć udział w marszu, aby wyrazić swą solidarność z tymi, dla których słowa "Bóg, Honor i Ojczyzna" to wyraz patriotyzmu, symbol tradycji narodowej, a nie przejaw "faszyzmu".
Romaszewski ocenia sposób, w jaki wydarzenia z 11 listopada zafunkcjonowały w dyskursie publicznym:
Muszę powiedzieć, że na tle zamieszek, jakie mogliśmy oglądać w Atenach, Londynie, Madrycie czy Rzymie, nazywanie tego, co miało miejsce w Warszawie, zamieszkami, zakrawa na megalomanię narodową. Trudno się więc dziwić, że "postępowcy" postanowili wyrwać nas z prowincjonalizmu i zaprosili przyjaciół zza Odry.
Romaszewski stawia jednak pytania:
Dlaczego pani prezydent Warszawy zgodziła się, aby Kolorowa Niepodległa blokowała Marsz Niepodległości? Czyżby nie wiedziała, że "każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych" (art. 31 ust. 2 Konstytucji)?