Osłabienie politycznego środka nie jest dobrą informacją dla nikogo, kto ceni sobie stabilizację i przewidywalność. Szczególnie, jak w wypadku Ameryki, Niemiec czy Francji, przed wyborami. U nas jest to o tyle mniej groźne, że następuje po wyborach. Mniej groźne, nie znaczy jednak niegroźne. Za jakiś czas może się okazać, że Donald Tusk zatęskni za okrzykami: „Jarosław! Jarosław!” oraz „Antoni! Antoni!” i z rozrzewnieniem będzie wspominał relaksujące weekendy, gdy najgłośniejsze deklaracje w polskiej polityce brzmiały: „Zbyszku, zapomnijmy” i „Jarku, zapomnieliśmy”.
Zdaniem Lisa, to trend ogólnoświatowy:
Impet skrajności i dziwactwa wynika ze słabości politycznego środka, której źródłem jest kryzys politycznego przywództwa zarówno w Europie, jak i w Ameryce. Kryzys nie wziął się z tego, że nagle na dwóch kontynentach pojawiła się generacja bezjajecznych politycznych oportunistów. Raczej z tego, że trzeba dziś geniusza, szczęściarza i politycznego supermacho (jakkolwiek seksistowsko by to brzmiało), by na poważnie wziąć się do rozwiązania gospodarczych problemów i zachować szanse na reelekcję. W porządku, czasem wystarczy mieć za oponenta Jarosława Kaczyńskiego, ale poza Donaldem Tuskiem żaden lider w okolicy bliższej i dalszej takiego komfortu nie ma.
Uff, odetchneliśmy. Lis wciąż jest w wyśmielitej formie. Czekamy na esej rozważający kwestię: Kto jest twoim idolem i dlaczego jest nim Donald Tusk?