Ziemkiewicz zaczyna od przedstawienia polskich realiów:
W komunikacie o kolejnej edycji corocznego plebiscytu, przeprowadzanego wśród studentów dziennikarstwa, podano, że uprawnionych do głosowania jest dziesięć tysięcy młodych ludzi. Dziesięć tysięcy ludzi studiuje dziennikarstwo! Co ci ludzie zamierzają potem zrobić ze zdobytym wykształceniem, niech mnie Bóg skarze, jeśli mam najbledsze pojęcie. (...) A przecież dziennikarstwo nie jest najbardziej obleganym kierunkiem. Najbardziej oblegane są rozmaite marketingi i zarządzania, politologie - sprawy, delikatnie mówiąc, mało konkretne. Część z oblegających wierzy, że dostawszy się na prestiżową uczelnię zapracowało sobie na lepszą przyszłość.
I dodaje:
Wszyscy razem wzięci są od pięciu lat codziennie intensywnie utwierdzani przez wpływowe media i autorytety w przekonaniu, że złapali europejskiego bożka za nogi, że stali się wielkomiejscy, nowocześni, przekroczyli definitywnie barierę dzielącą prowincję od metropolii i wiochę od wielkiego monde'u: że świat i kredyt mają przed sobą otwarty. Tymczasem zdobyli/kupili dyplomy śmieciowe. Bo nasze dwie najbardziej prestiżowe uczelnie znajdują się ledwo w trzeciej setce światowego rankingu - a aż jedna czwarta z funkcjonujących w III RP wyższych uczelni znajduje się na liście najgorszych uczelni na świecie.
Publicysta pisze o rządach Tuska w kontekście wyśmiewanych od dawna rzeczy: