Dokonując egzegezy, by nie powiedzieć apologii, niedawnego wystąpienia brytyjskiego premiera Davida Camerona, redaktor Łukasz Warzecha odwołał się do mowy premier Margaret Thatcher wygłoszonej w 1988 r. w Brugii. Słowa Thatcher to – zdaniem Warzechy – kompendium zdrowego, realistycznego spojrzenia na Unię Europejską.
Ale czy na pewno? Przez ostatnie trzy dekady UE zmieniła się nie do poznania. Nie ma już 12 członków, jest ich ponad dwa razy więcej – 27 (a za chwilę będzie 28). 17 z tych państw (wkrótce 18) ma wspólną walutę. I teraz dyskutują one – przy mniejszym lub większym udziale krajów spoza strefy euro – jak integrację pogłębić, by usunąć błędy popełnione przy tworzeniu unii ekonomicznej i monetarnej. Jednym z tych błędów było założenie, że wszystkie państwa same – bez jakiejkolwiek weryfikacji z zewnątrz – będą przestrzegać reguł dotyczących deficytów budżetowych i zadłużenia. Proponowana dziś dalsza integracja strefy euro nie jest (jak kilkakrotnie sugeruje redaktor Warzecha) celem samym w sobie, ale sposobem na uniknięcie narastania nierównowagi ekonomicznej, które doprowadziły wiele państw Unii do kryzysu. Aż tyle i tylko tyle.
Brytyjska karta dań
Konserwatywny rząd Wielkiej Brytanii reprezentujący poglądy zapewne większości Brytyjczyków nie widzi Zjednoczonego Królestwa w tak integrującej się strefie euro. Ba, domaga się renegocjacji warunków swojego członkostwa we Wspólnocie tylko po to, by te renegocjowane warunki poddać pod osąd obywateli w referendum. Ale to, co dobre (jeśli dobre) dla Brytyjczyków, nie musi być dobre dla innych społeczeństw i państw.
Różnice między brytyjską i „integracyjną" wizją Unii Europejskiej można obrazowo ująć za pomocą dwóch przykładów. Kwintesencją brytyjskiej wizji UE – tak jak rozumie ją wielu polityków z Wysp – jest tzw. rabat brytyjski. W uproszczeniu, oznacza on upust we wpłatach do wspólnego budżetu „wywalczony" przez premier Margaret Thatcher. Jako że nic na świecie nie jest za darmo, na brytyjski rabat składają się inne kraje członkowskie Unii. Także te najbiedniejsze. Polskę corocznie (sic!) rabat brytyjski kosztuje ponad pół miliarda złotych, które musimy wypłacić z budżetu państwa do kasy w Brukseli.
Kwintesencją wizji Unii Europejskiej w rozumieniu pogłębionej integracji jest natomiast strefa euro, stanowiąca jednolity obszar gospodarczy, z jednolitymi warunkami do konkurowania, osiągniętymi między innymi dzięki funduszom strukturalnym – na możliwie jak najdalej idące zasypanie różnic rozwojowych pomiędzy poszczególnymi regionami tegoż obszaru. Patrząc z perspektywy polskiej, właśnie ten element jest kluczowy. Mówiąc najprostszym językiem, w każdym możliwym sensie UE „integrująca" przyspieszyła modernizację naszego kraju, dostarczyła paliwa dla tej modernizacji.