Apologia zbudowana na mitach

Na brytyjski rabat – upust we wpłatach do wspólnego budżetu – składają się inne kraje członkowskie Unii. Polskę corocznie kosztuje on ponad pół miliarda złotych – pisze wicedyrektor Instytutu Obywatelskiego

Publikacja: 10.02.2013 22:44

Apologia zbudowana na mitach

Foto: ROL

Red

Dokonując egzegezy, by nie powiedzieć apologii, niedawnego wystąpienia brytyjskiego premiera Davida Camerona, redaktor Łukasz Warzecha odwołał się do mowy premier Margaret Thatcher wygłoszonej w 1988 r. w Brugii. Słowa Thatcher to – zdaniem Warzechy – kompendium zdrowego, realistycznego spojrzenia na Unię Europejską.

Ale czy na pewno? Przez ostatnie trzy dekady UE zmieniła się nie do poznania. Nie ma już 12 członków, jest ich ponad dwa razy więcej – 27 (a za chwilę będzie 28). 17 z tych państw (wkrótce 18) ma wspólną walutę. I teraz dyskutują one – przy mniejszym lub większym udziale krajów spoza strefy euro – jak integrację pogłębić, by usunąć błędy popełnione przy tworzeniu unii ekonomicznej i monetarnej. Jednym z tych błędów było założenie, że wszystkie państwa same – bez jakiejkolwiek weryfikacji z zewnątrz – będą przestrzegać reguł dotyczących deficytów budżetowych i zadłużenia. Proponowana dziś dalsza integracja strefy euro nie jest (jak kilkakrotnie sugeruje redaktor Warzecha) celem samym w sobie, ale sposobem na uniknięcie narastania nierównowagi ekonomicznej, które doprowadziły wiele państw Unii do kryzysu. Aż tyle i tylko tyle.

Brytyjska karta dań

Konserwatywny rząd Wielkiej Brytanii reprezentujący poglądy zapewne większości Brytyjczyków nie widzi Zjednoczonego Królestwa w tak integrującej się strefie euro. Ba, domaga się renegocjacji warunków swojego członkostwa we Wspólnocie tylko po to, by te renegocjowane warunki poddać pod osąd obywateli w referendum. Ale to, co dobre (jeśli dobre) dla Brytyjczyków, nie musi być dobre dla innych społeczeństw i państw.

Różnice między brytyjską i „integracyjną" wizją Unii Europejskiej można obrazowo ująć za pomocą dwóch przykładów. Kwintesencją brytyjskiej wizji UE – tak jak rozumie ją wielu polityków z Wysp – jest tzw. rabat brytyjski. W uproszczeniu, oznacza on upust we wpłatach do wspólnego budżetu „wywalczony" przez premier Margaret Thatcher. Jako że nic na świecie nie jest za darmo, na brytyjski rabat składają się inne kraje członkowskie Unii. Także te najbiedniejsze. Polskę corocznie (sic!) rabat brytyjski kosztuje ponad pół miliarda złotych, które musimy wypłacić z budżetu państwa do kasy w Brukseli.

Kwintesencją wizji Unii Europejskiej w rozumieniu pogłębionej integracji jest natomiast strefa euro, stanowiąca jednolity obszar gospodarczy, z jednolitymi warunkami do konkurowania, osiągniętymi między innymi dzięki funduszom strukturalnym – na możliwie jak najdalej idące zasypanie różnic rozwojowych pomiędzy poszczególnymi regionami tegoż obszaru. Patrząc z perspektywy polskiej, właśnie ten element jest kluczowy. Mówiąc najprostszym językiem, w każdym możliwym sensie UE „integrująca" przyspieszyła modernizację naszego kraju, dostarczyła paliwa dla tej modernizacji.

W modelu Unii à l'anglaise Wspólnota jest jak karta dań. Wybiera się z niej tylko to, co danemu krajowi najbardziej smakuje. Na przykład możliwość osiedlania się brytyjskich emerytów w południowej Francji (praktycznie bez żadnych formalności) i korzystania z francuskiej służby zdrowia na podstawie brytyjskiego ubezpieczenia. Albo jeszcze możliwość swobodnego świadczenia usług przez brytyjskie firmy na całym kontynencie, bez jakichkolwiek ograniczeń prawnych. Ale wspólny budżet? Zharmonizowane przepisy dotyczące reguł świadczenia usług finansowych, logiczne wszak w jednolitym obszarze gospodarczym? Niekoniecznie.

Londyńska biurokracja

Pochwała konserwatywnego, brytyjskiego podejścia do Unii Europejskiej, widoczna w tekście komentatora „Faktu", okraszona jest mitami (na potrzeby polemiki, tym ładnym słowem określmy zwyczajne nieprawdy). Otóż czołowym zarzutem stawianym UE jest ten o „absurdalnie rozrośniętej administracji". Cóż, redaktor Warzecha pewnie tego nie wie, ale – jak policzyła brytyjska polityk, europosłanka Partii Pracy Mary Honeyball – w Komisji Europejskiej (zarządzającej budżetem wieloletnim wielkości blisko biliona euro) pracuje około 33 tys. urzędników, podczas gdy w jednym tylko brytyjskim resorcie – HM Revenue and Customs (urząd odpowiedzialny za pobór podatków i ceł) – 82 tys.

A to przecież niejedyny mit. Dysfunkcją Unii – zdaniem Warzechy – mają być też „krępujące wolność gospodarcze reguły". Nawet nie wiadomo, gdzie zacząć prostowanie takiego stwierdzenia. Może od tego, że swobodny przepływ towarów, osób i usług wprowadziła właśnie Wspólnota Europejska, niekiedy wbrew instynktom rządów krajowych (tu kłania się historyczna już sprawa Cassis de Dijon z roku 1979, czyli orzeczenie Trybunału Europejskiego, zgodnie z którym towar wyprodukowany i dopuszczony do obrotu w jednym kraju UE powinien być dopuszczony na rynki pozostałych członków Unii). I że nieporozumieniem jest mówienie o narzucaniu wszystkim państwom zasad pracy, skoro (znów posługując się statystykami Mary Honeybell) statystyczny Polak pracuje 40,5 godzin tygodniowo, statystyczny Hiszpan – 38,1, średnia dla całej UE to 37,2 godzin tygodniowo, podczas gdy dla Wielkiej Brytanii jedynie 36,2. Jednolite i wspólne dla wszystkich przepisy konkurencji, jednolite i czytelne zasady pomocy publicznej, jednolite zasady ochrony konsumentów – długo byłoby wymieniać unijne ułatwienia dla przedsiębiorców działających w 27 krajach. Proszę sobie wyobrazić Europę, w której obowiązuje 27 różnych reżimów technicznych, 27 różnych (całkowicie odmiennych) zasad podatku od wartości dodanej albo 27 różnych regulacji dotyczących jakości towarów żywnościowych.

Skłonność do literackich metafor często szkodzi faktom. Słowa redaktora Warzechy o „jednym wzorcu, opracowywanym poza demokratyczną kontrolą w ciemnych gabinetach brukselskich urzędników pod dyktando najsilniejszych" wyjaśnia w zasadzie wszystko. Tam, gdzie zaczyna się (ciemna jak gabinety?) literatura, kończy się racjonalna analiza.

W jednym wypada się zgodzić z redaktorem Warzechą: referenda są ważnym, demokratycznym narzędziem. I że trzeba słuchać obywateli, gdy w referendum się wypowiadają.

Dekadę temu Polacy swoją wolę w takim głosowaniu wyrazili, opowiadając się za integrującą się Unią, za wejściem do strefy euro.

Nie za modelem brytyjskim.

Autor jest wicedyrektorem Instytutu Obywatelskiego, think tanku PO. Był dziennikarzem „Gazety Wyborczej", rzecznikiem prasowym polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej i podsekretarzem stanu w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego

Dokonując egzegezy, by nie powiedzieć apologii, niedawnego wystąpienia brytyjskiego premiera Davida Camerona, redaktor Łukasz Warzecha odwołał się do mowy premier Margaret Thatcher wygłoszonej w 1988 r. w Brugii. Słowa Thatcher to – zdaniem Warzechy – kompendium zdrowego, realistycznego spojrzenia na Unię Europejską.

Ale czy na pewno? Przez ostatnie trzy dekady UE zmieniła się nie do poznania. Nie ma już 12 członków, jest ich ponad dwa razy więcej – 27 (a za chwilę będzie 28). 17 z tych państw (wkrótce 18) ma wspólną walutę. I teraz dyskutują one – przy mniejszym lub większym udziale krajów spoza strefy euro – jak integrację pogłębić, by usunąć błędy popełnione przy tworzeniu unii ekonomicznej i monetarnej. Jednym z tych błędów było założenie, że wszystkie państwa same – bez jakiejkolwiek weryfikacji z zewnątrz – będą przestrzegać reguł dotyczących deficytów budżetowych i zadłużenia. Proponowana dziś dalsza integracja strefy euro nie jest (jak kilkakrotnie sugeruje redaktor Warzecha) celem samym w sobie, ale sposobem na uniknięcie narastania nierównowagi ekonomicznej, które doprowadziły wiele państw Unii do kryzysu. Aż tyle i tylko tyle.

Pozostało 81% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości