Resort pracy wystąpi do Ministerstwa Finansów z wnioskiem o dodatkowe pieniądze na aktywizację bezrobotnych. Poinformował o tym w środę Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy i polityki społecznej.
Nie ma tu w ogóle mowy o tym, co na ten temat mają do powiedzenia pracodawcy. Mimo że to oni wpłacają tam składkę. Korespondencję między sobą wymieniają ministrowie, a wniosek Kosiniaka-Kamysza to efekt praktyki ministra finansów, który według własnego uznania „zamraża” pieniądze, jakie trafiają do Funduszu Pracy (FP).
Ten zabieg służy mu do poprawy bilansu finansów publicznych. Na koniec tego roku w dyspozycji ministra Jacka Rostowskiego ma być 6,1 mld zł.
Instrumentalne traktowanie FP nie jest nowością. Wcześniej rząd zdecydował, mimo zastrzeżeń Biura Analiz Sejmowych, że sfinansuje on zasiłki i świadczenia przedemerytalne. A przecież zachęcają one raczej do bierności niż aktywności na rynku pracy.
Od lat przeciw takim praktykom protestują przedsiębiorcy. Słusznie wskazują, że to przecież oni, finansując składkę w wysokości 2,45 proc. pensji każdego pracownika, utrzymują Fundusz. Wpłacają tam rocznie 10 mld zł. Argumentują przy tym, że te pieniądze nie mogą być traktowane jak podatek, bo FP to fundusz celowy – gromadzone tam środki powinny być przeznaczone na cel, w jakim został powołany fundusz, czyli na walkę z bezrobociem, a nie na zatykanie budżetowej dziury.