Jarosław Kaczyński urósł w Polsce do rangi nawet nie tyle instytucji, co symbolu. Symbolu, który dla jednych jest jedyną nadzieją dla Polski, dla drugich jej przekleństwem i śmiertelnych zagrożeniem. To rzecz jasna niejedyne interpretacje tego symbolu, bo Kaczyński może być wszystkim dla wszystkich, jest też trochę Goldsteinem (tym z "1984") naszych czasów.
Widzimy to choćby na przykładzie portalu Gazety Wyborczej, gdzie w bliskim sąsiedztwie wiszą dwa skrajnie różne interpretacje symbolu Prezesa. Pierwszą, tę bardziej klasyczną i krwiożerczą, przedstawia Kazimierz Kutz:
Po tragicznej śmierci brata sfera emocjonalna Jarosława K. uległa wielkiej przemianie; jej efektem psychologicznym jest żądza władzy; potrzeba dokonania zemsty na winowajcach śmierci brata i zawrócenie kraju na tory zapoczątkowane przez Marszałka.
(...) Dlatego autorytarne rządy PiS w Polsce będą kontynuacją rządów z lat 2005-2007 i pójdą jeszcze dalej. W przeciwieństwie do węgierskiego autorytaryzmu Orbana i tamtejszego nacjonalizmu nasza wersja będzie nie tylko doświadczeniem z lat przedwojennych i tych nowszych, ale przede wszystkim będzie nafaszerowana urazami osobistymi jej lidera. Wypełniona będzie literalną zemstą na wszystkich tych, którzy znajdą się na liście proskrypcyjnej związanych z katastrofą smoleńską. Będzie to lista długa i znajdzie się na niej każdy, który naraził się Jarosławowi Kaczyńskiemu.
(Zostawmy tu przerwę, by czytelnicy mogli ochłonąć po tej porcji terroru)