Lepszy Grey niż nic

Dobrym pomysłem byłoby częściowe finansowanie ?ze środków państwowych dostępu do wydań elektronicznych ?i papierowych gazet i czasopism. Na przykład w prenumeracie ?dla urzędów – mówi Mariuszowi Cieślikowi minister kultury ?i dziedzictwa narodowego.

Aktualizacja: 03.01.2014 11:39 Publikacja: 03.01.2014 01:04

Minister kultury Bogdan Zdrojewski

Minister kultury Bogdan Zdrojewski

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Rz: W ubiegłym roku 61 procent Polaków nie przeczytało żadnej książki. Tymczasem wszelkie badania pokazują, że poziom czytelnictwa jest bardzo mocno związany z poziomem rozwoju. Czy ten stan u nas to już zapaść cywilizacyjna czy zapaść dopiero nam grozi?

Bogdan Zdrojewski:

Jest źle, ale nie tragicznie. Mam na myśli obecne tendencje, a nie ocenę samego zjawiska. Trzeba przypomnieć, iż ta gwałtowna zapaść miała miejsce u progu poprzedniej dekady. Wtedy to czytelnictwo spadło o ponad ?20 procent. Od kilku lat ustabilizowało się i jest na tym samym, ?niskim poziomie. Szkoda, że wówczas nikt nie reagował.

Jesteśmy jednym z najmniej czytających społeczeństw w Europie. I nasza niska zamożność nie jest tu wytłumaczeniem, bo Czechom czy Rosjanom wcale lepiej od nas się nie powodzi, a czytają dużo więcej. Dlaczego pana zdaniem tak się dzieje, dlaczego na Polaków urok książek nie działa?

To nieprawda, że jesteśmy odporni na urok książek. Nawet w Unii Europejskiej jest wiele społeczeństw, i to czasem zamożniejszych od nas, które mniej czytają, choćby Włosi czy Portugalczycy. A jeśli chodzi o przykłady, które pan podał, każdy z nich jest inny. W Rosji ludzie więcej czytają z braku innych rozrywek czy źródeł wiedzy. Internet i telewizja cyfrowa nie są tak powszechne jak u nas. Z kolei Czesi nigdy w historii nie przeżyli tak gigantycznego załamania czytelnictwa jak Polska, choćby z tego powodu, że ich biblioteki zarówno te publiczne, jak i rodzinne nie zostały zniszczone w czasie wojny. Mają w domach dwa razy więcej książek niż my, i są to pozycje sprzed wielu lat. U nas zbiory płonęły masowo w czasie okupacji niemieckiej, a do tego ludzie w czasie powojennej migracji książek nie zabierali. Były za ciężkie. Mówię o tym, żeby pokazać, jak wiele czynników społecznych i historycznych wpływa na poziom czytelnictwa w różnych krajach.

Ale trend, jaki u nas panuje, jest bardzo niepokojący. Kilkanaście lat temu tych, którzy czytają, i tych, co nie czytają, było tyle samo. Teraz przewaga tych drugich jest aż 20-procentowa. Z kolei ci, którzy czytali naprawdę dużo, czytają coraz więcej. Mamy coraz większe rozwarstwienie, mówiąc językiem socjologii. Jest niewielka elita i 60 procent wykluczonych.

Ma pan rację. Jeżeli potraktujemy tę grupę czytającą wedle kryteriów europejskich, mamy wąską 7-procentową elitę, która czyta coraz więcej. Można tych ludzi nazwać elitą wiedzy. Przepaść między nimi a resztą cały czas się pogłębia i to jest proces negatywny.

Gdyby pan miał przekonać Polaków do czytania, jakich argumentów by pan użył?

Praktycznych. Pierwszy argument jest ekonomiczny: ci, którzy czytają, lepiej zarabiają. Drugi społeczny: takie osoby lepiej się komunikują czy, mówiąc kolokwialnie, dogadują z innymi. Trzeci poznawczy: ludzie czytający lepiej rozumieją świat. Mówiąc krótko: czytanie jest jednym z najważniejszych źródeł życiowego sukcesu. Jak pan widzi, pominąłem argumenty estetyczne i artystyczne, których również nie brakuje.

Miliard złotych na Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa to dużo czy mało?

Na tyle dużo, aby przełamać negatywny trend, ale za mało, żeby dogonić Duńczyków, którzy są w Europie liderami. Wszystko też zależy od jakości poszczególnych wydatków i stopnia zaangażowania innych podmiotów i instytucji.

Co da się za te pieniądze zrobić?

Sporo. Pomóc wielu bibliotekom wyremontować je i dostarczyć nowości. Ułatwić dostęp do książki cyfrowej, kupić prawa autorskie od pisarzy i ich spadkobierców, dofinansować promocję czytelnictwa, wydawać czasopisma ważne dla polskiej kultury, jak „Teatr" czy „Twórczość". Ale chcę powiedzieć coś zasadniczego: ministerstwo dysponuje tylko 25 proc. środków wydawanych rocznie na kulturę, reszta jest w gestii samorządów – to aż 60 proc., a także innych instytucji i osób prywatnych. Są też fundusze europejskie. Wie pan, za ile bibliotek odpowiada mój resort?

Nie.

Za jedną. Narodową. Reszta, ponad 3700, podlega samorządom. Program ma je przede wszystkim zachęcić do inwestycji w czytelnictwo. Przeprowadzone kilka lat temu badania pokazały, że ludzie rezygnują z bibliotek, bo brak w nich nowości i dostępu do Internetu. Dlatego wspólnie z fundacją Billa Gatesa i firmą Orange podłączyliśmy do sieci wszystkie biblioteki w miejscowościach do 15 tysięcy mieszkańców. I ludzie wracają. Nadzieje, że kolejne inwestycje również przyniosą efekty, nie są więc bezpodstawne.

By tak się stało, podstawą jest zakup nowości, zwłaszcza tych głośnych. Czy za publiczne pieniądze powinno się np. kupować „50 twarzy Greya"?

To publikacja typowo komercyjna, więc nie powinna się znaleźć na liście priorytetów.

Bardzo dyplomatyczna odpowiedź. To może zadam to pytanie inaczej. Czy lepiej, żeby ludzie czytali komercyjny chłam, czy lepiej żeby nie czytali nic?

W Polsce mamy wąską, 7-procentową elitę, która czyta coraz więcej. Przepaść między nimi a resztą cały czas się pogłębia

Lepiej, żeby czytali. Bo dzięki temu wyrabiają w sobie dobre nawyki. Może sięgną po inne, bardziej wartościowe publikacje? Co akurat w tym przypadku nie jest trudne. Jestem zwolennikiem czytania, nawet gdyby miał to być dawny harlequin czy dzisiejsze ?„50 twarzy Greya". Należy jednak pamiętać, że choć 30 milionów rocznie na nowości to sporo, to ilość wartościowych pozycji jest tak duża, że i tak na wszystkie nie wystarczy. Bo rynek wydawniczy mamy naprawdę na światowym poziomie, wydawcom i księgarzom można tylko pogratulować, że radzą sobie mimo trudności.

Jest sens promować czytelnictwo? Czy da się to robić skutecznie?

Jeżeli będzie to robić tylko minister kultury, to skończy się niepowodzeniem. Ale jeśli będą w tym uczestniczyć także rodzice, szkoła, samorządy i media, to mamy szansę. Trzeba też mieć świadomość, że efekty takiej działalności nie są spektakularne, co jest dodatkowym problemem. Gdybym zbudował np. kilka oper, to przeszedłbym do historii jako budowniczy oper, tymczasem, choć wprowadzamy kolejne programy dotyczące czytelnictwa, mało kto to zauważa. I podobnie jest w samorządzie. Lepiej błysnąć przed wyborcami, budując aquapark czy boisko. Zwróci na to uwagę więcej ludzi niż na nowe książki w bibliotece.

Co można zrobić, by wykształcić dobre nawyki dotyczące czytania? Oczywiście wszystko zaczyna się w domu, a na to instytucje państwa mają umiarkowany wpływ, ale z pewnością sporo może zrobić szkoła. Czy gdyby np. zorganizować wielką akcję rozdawania książek w podstawówkach, przyniosłoby to jakieś efekty?

Jest sporo pomysłów, jak uaktywnić szkołę w tej kwestii, ale ku mojemu zaskoczeniu zainteresowanie nimi jest słabe. Jestem np. zwolennikiem tego, by szkolne biblioteki działały również, kiedy dzieci mają wolne: w weekendy, ferie czy wakacje, ale odzew nie jest entuzjastyczny. A jeśli chodzi o rozdawanie książek dzieciom z klas nauczania początkowego, to taka idea też się pojawiała i to generalnie miałoby sens. Tyle że sytuacji by nie zmieniło. Gdybyśmy miliard, jaki chcemy wydać na program rozwoju czytelnictwa, przeznaczyli na zakup nowości i rozdali je uczniom, dużo byłoby wokół tego szumu, a wydawcy byliby bardzo zadowoleni. Ale to by nie zmieniło poziomu czytelnictwa w dłuższej perspektywie. A przecież nie chodzi o jednorazowy fajerwerk i czyjś polityczny sukces, tylko o to, żeby efekt był trwały. Wydaje mi się, że są lepsze sposoby, aby zachęcić młodych ludzi do książek niż rozdawanie ich w szkołach.

Jakie?

Na przykład przyspieszanie procesów digitalizacyjnych i w efekcie nowszych cywilizacyjnie kontaktów z książką. Dziś Polska w tym procesie dołączyła do piątki najbardziej zaawansowanych państw UE. Bezpłatny dostęp do całej klasyki jest realizowany przez Bibliotekę Narodową i ma już sporo w tej materii osiągnięć. Wie pan, co jest hitem wśród tych pozycji, które udostępniła Biblioteka Narodowa? „Staropolska książka kucharska".

Przynajmniej jest napisana staropolszczyzną, więc można się dowiedzieć czegoś o przeszłości języka.

To po pierwsze, a po drugie kuchnia polska jest ważną częścią naszej kultury i powinna być z tego powodu ceniona bardziej niż obecnie. Gdybyśmy potrafili ją promować, to też budowałoby naszą pozycję w Europie. A na miejscu drugim wśród najpopularniejszych tekstów z klasyki w Internecie są „Treny" Kochanowskiego, które dawno nie były wznawiane. Wiadomo, że to lektura, ale i tak cieszy, że młodzi ludzie po nią sięgają, bo przecież mogliby przeczytać tylko bryk. Ale klasyka to nie wszystko. Rozpoczęliśmy proces nabywania praw majątkowych do publikacji współczesnych autorów żyjących, a także od spadkobierców twórców takich jak choćby Czesław Miłosz czy Sławomir Mrożek. Chcemy ich dzieła udostępnić za darmo w Internecie.

Świetny pomysł. Zwłaszcza w odniesieniu do klasycznych, a trudno dziś dostępnych, powieści polskich autorów. Może je przeczytać wielu młodych ludzi.

Na to liczymy. Chcemy też udostępnić w Internecie tzw. dzieła osierocone, czyli te, których nie można wydawać, bo jest problem z prawami i spadkobiercami. A chodzi o miliony książek i jest szansa, że wkrótce uda się tę sprawę załatwić. Jestem również zwolennikiem skracania okresów ochrony praw autorskich. Teraz obowiązuje 70-letni, moim zdaniem za długi, ?ale była w Unii propozycja wydłużenia go do 90 lat od śmierci twórcy. Chodzi o to, że beneficjentami wcale nie są rodziny i spadkobiercy, tylko koncerny.

Jak Walt Disney w przypadku Kubusia Puchatka.

Na przykład. Disney kupił prawa i sprzedaje dalej. Producentom kubków, piłek i zeszytów. Ale żeby było jasne, jestem zwolennikiem zagwarantowania twórcom godziwych tantiem. Chodzi mi tylko o to, by regulacje miały na uwadze interes odbiorców i autorów, a nie głównie biznesmenów – pośredników. Francja dość dobrze sobie radzi właśnie z tym problemem.

Skoro o Francji mowa, to może warto wziąć ją za przykład jeszcze w innej kwestii? Polacy nie czytają nie tylko książek, ale i prasy, zwłaszcza tej najwartościowszej: dzienników czy tygodników opinii. Nad Sekwaną, żeby powstrzymać proces upadku, organizuje się spektakularne akcje, np. fundując maturzystom prenumeratę wybranego pisma. Czy rząd zastanawia się nad tym, jak można pomóc prasie?

Rozważaliśmy wprowadzenie modelu francuskiego, ale po pierwsze to jest bardzo drogie, nawet Paryża na to za bardzo nie stać. No i nad Sekwaną nie byli zadowoleni z efektów tego programu, bo z listy czasopism młodzi ludzie najchętniej wybierali hobbystyczne, a te i tak mają się nieźle. Dlatego z mojego punktu widzenia lepiej byłoby obniżyć VAT na e-booki i wydania internetowe czasopism. Dobrym pomysłem wydaje się też częściowe finansowanie ze środków państwowych dostępu do wydań elektronicznych i papierowych. Na przykład w prenumeracie dla urzędów.

A może dobrym pomysłem na ożywienie czytelnictwa byłoby wprowadzenie ulg podatkowych dla tych, którzy kupują książki. Wzorem ulgi internetowej? Na taki krok zdecydowali się właśnie Włosi?

Komplikowanie systemu podatkowego zawsze trafi na opór ministra finansów, ale też znacznej części samych podatników. Łatwiej już pozyskać środki na wzmocnienie np. sieci bibliotek wprost z budżetu państwa. Trzeba też pamiętać, iż od ulgi na Internet też już odchodzimy.

Rz: W ubiegłym roku 61 procent Polaków nie przeczytało żadnej książki. Tymczasem wszelkie badania pokazują, że poziom czytelnictwa jest bardzo mocno związany z poziomem rozwoju. Czy ten stan u nas to już zapaść cywilizacyjna czy zapaść dopiero nam grozi?

Bogdan Zdrojewski:

Pozostało 98% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości