Sarajewskie kredowe koło

Jak wysoko musi się wznieść dym nad Sarajewem, żeby świat zauważył Bośnię.

Publikacja: 12.02.2014 20:32

Wojciech Stanisławski

Wojciech Stanisławski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Ryszard Waniek

Strażacy ugasili płonący budynek urzędu Prezydentury Bośni i Hercegowiny w nocy z soboty na niedzielę. Trzy dni później dogasał również zapał demonstrantów: we wtorek po południu w Sarajewie w strugach deszczu zebrało się ich kilkudziesięciu. Bośniacki zryw przez chwilę stylizował się na ukraiński Majdan (organizatorzy protestów nazwali swój ruch „Udar", co nie tylko oznacza w obu językach to samo – cios – ale i stanowi czytelną aluzję do partii Witalija Kliczki).

Entuzjaści chcieli w nim widzieć już to kolejną po Bliskim Wschodzie „Facebookową rewolucję", już to mutację antyestablishmentowego zrywu w stylu „Oburzonych".

Niewykluczone, że tak właśnie chciałby postrzegać protesty ich animator, bezrobotny absolwent wyższej uczelni Aldin Širanović. Wygląda jednak na to, że rewolucyjnego ognia starczyło na podpalenie i splądrowanie kilku budynków. Kiedy zdyszani fukaraši, czyli kibice Klubu Piłkarskiego Tuzla (tam odbyły się najostrzejsze protesty) uznali, że już się wybawili – na ulicach zostali ci, co zawsze: robotnicy nieczynnych od lat walcowni, emeryci, studenci. Ci zaś wznoszą rozmiękające w deszczu płachty brystolu, na których wypisano bezradne marzenia – obciąć o połowę pensje parlamentarzystom, odwołać wszystkie władze, poprawić opiekę zdrowotną – i niczego już nie podpalą.

Fukaraši osiągnęli jednak to, co nie udało się robotnikom, od lat podejmującym niezauważane przez nikogo strajki głodowe: władze dwóch kantonów podały się do dymisji. To pokazuje, jak słabe są lokalne władze.

Równie słaba jest jednak „opozycja pozaparlamentarna", która nie potrafi ani zapanować nad tłumem, ani sformułować postulatów innych niż roszczeniowe. Bo to utopia: może uda się obniżyć pensje politykom, może nawet ogłoszone zostaną przedterminowe wybory w Federacji Bośni i Hercegowiny, czyli zdominowanej przez Bośniaków i Chorwatów połówce państwa. Ale nikt, włącznie z Wysokim Komisarzem dwojga tytułów (Unii Europejskiej i Narodów Zjednoczonych) nie jest w stanie „zrewidować procesu prywatyzacji": niewielkie pieniądze, które jakimś cudem udało się uzyskać ze sprzedaży kilku staroświeckich walcowni stali, już dawno zasiliły budżety władz lokalnych.

Jedyny właściwie postulat o szerszym znaczeniu politycznym, jaki pojawił się na ulicach Sarajewa i Tuzli, to „likwidacja kantonów". Zrodził się z desperacji i wściekłości (na prowincji FBiH to władze kantonalne są dysponentami wszelkich dóbr i posad), ale można mu tylko przyklasnąć: dziesięć kantonów, za którymi nie stoi żadna tradycja, zostało stworzonych przez architektów „konstytucji z Dayton" w 1995 roku jako pomysł na zaspokojenie głodu władzy lokalnych elit chorwackich i bośniackich, które musiały czuć się rozczarowane kompromisowym pokojem. W efekcie powstało jednak dziesięć lokalnych parlamentów i setki mikrodepartamentów, przejadających wszelkie środki: na socjal już nie starcza.

W obronie kantonów zawiąże się jednak osobliwa koalicja: ich istnienia bronić będą nie tylko miejscowe klany, ale i nietknięta protestami (oraz wolna od plagi kantonów) Republika Serbska, druga składowa państwa.

Jej autonomię również bowiem gwarantuje konstytucja z Dayton: jeśli okaże się, że modyfikacja ustawy zasadniczej jest możliwa, oznaczać to będzie, że ziścić się może największy koszmar bośniackich Serbów: likwidacja RS, unifikacja kraju i podporządkowanie ich bezpośrednio Sarajewu. Nikt nie lubi sytuacji beznadziejnych, świat zapomni więc o Bośni do następnej zadymy – lub do rocznicy wybuchu pierwszej wojny światowej.

Strażacy ugasili płonący budynek urzędu Prezydentury Bośni i Hercegowiny w nocy z soboty na niedzielę. Trzy dni później dogasał również zapał demonstrantów: we wtorek po południu w Sarajewie w strugach deszczu zebrało się ich kilkudziesięciu. Bośniacki zryw przez chwilę stylizował się na ukraiński Majdan (organizatorzy protestów nazwali swój ruch „Udar", co nie tylko oznacza w obu językach to samo – cios – ale i stanowi czytelną aluzję do partii Witalija Kliczki).

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Publicystyka
Jan Zielonka: Co po wyborach może zrobić rząd Donalda Tuska? Bardzo wiele
Publicystyka
Wybory prezydenckie w Polsce 2025: Nie przegrała Polska liberalna ani nie wygrała Polska konserwatywna
Publicystyka
Przemysław Prekiel: Do przyjaciół z Lewicy, którzy stracili to, co najcenniejsze
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dziesięć powodów, dla których przegrał Trzaskowski. To wina Tuska?
Materiał Promocyjny
Obiekt z apartamentami inwestycyjnymi dla tych, którzy szukają solidnych fundamentów
Publicystyka
Michał Kolanko: Kampania wyborcza 2025 przyniosła medialną rewolucję