Strażacy ugasili płonący budynek urzędu Prezydentury Bośni i Hercegowiny w nocy z soboty na niedzielę. Trzy dni później dogasał również zapał demonstrantów: we wtorek po południu w Sarajewie w strugach deszczu zebrało się ich kilkudziesięciu. Bośniacki zryw przez chwilę stylizował się na ukraiński Majdan (organizatorzy protestów nazwali swój ruch „Udar", co nie tylko oznacza w obu językach to samo – cios – ale i stanowi czytelną aluzję do partii Witalija Kliczki).
Entuzjaści chcieli w nim widzieć już to kolejną po Bliskim Wschodzie „Facebookową rewolucję", już to mutację antyestablishmentowego zrywu w stylu „Oburzonych".
Niewykluczone, że tak właśnie chciałby postrzegać protesty ich animator, bezrobotny absolwent wyższej uczelni Aldin Širanović. Wygląda jednak na to, że rewolucyjnego ognia starczyło na podpalenie i splądrowanie kilku budynków. Kiedy zdyszani fukaraši, czyli kibice Klubu Piłkarskiego Tuzla (tam odbyły się najostrzejsze protesty) uznali, że już się wybawili – na ulicach zostali ci, co zawsze: robotnicy nieczynnych od lat walcowni, emeryci, studenci. Ci zaś wznoszą rozmiękające w deszczu płachty brystolu, na których wypisano bezradne marzenia – obciąć o połowę pensje parlamentarzystom, odwołać wszystkie władze, poprawić opiekę zdrowotną – i niczego już nie podpalą.
Fukaraši osiągnęli jednak to, co nie udało się robotnikom, od lat podejmującym niezauważane przez nikogo strajki głodowe: władze dwóch kantonów podały się do dymisji. To pokazuje, jak słabe są lokalne władze.
Równie słaba jest jednak „opozycja pozaparlamentarna", która nie potrafi ani zapanować nad tłumem, ani sformułować postulatów innych niż roszczeniowe. Bo to utopia: może uda się obniżyć pensje politykom, może nawet ogłoszone zostaną przedterminowe wybory w Federacji Bośni i Hercegowiny, czyli zdominowanej przez Bośniaków i Chorwatów połówce państwa. Ale nikt, włącznie z Wysokim Komisarzem dwojga tytułów (Unii Europejskiej i Narodów Zjednoczonych) nie jest w stanie „zrewidować procesu prywatyzacji": niewielkie pieniądze, które jakimś cudem udało się uzyskać ze sprzedaży kilku staroświeckich walcowni stali, już dawno zasiliły budżety władz lokalnych.