Wszy Bridget Jones

Polski celnik ma za zadanie konfiskować te kamizelki i hełmy, gdyż prawo kupy kamieni preferuje handel hurtowy firm koncesjonowanych, czyli ulubioną praktykę tuczu swojskich, tłustych misiów.

Publikacja: 06.07.2014 16:50

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

Wiadomość jest smutna: Marka Darcy nie ma już wśród nas. Jego zgon to kolejne, przykre rozstanie mojego życia. Literackiego życia, na szczęście. Poczynając od śmierci Robin Hooda, która w dzieciństwie kosztowała mnie tyle zdrowia. Czytana nawet po raz setny końcowa, rozpaczliwa scena angielskiej powieści nieodmiennie wyciskała mi łzy nieutulonego żalu. Z tego się tak całkiem nigdy nie wyrasta.

Szkoda Marka Darcy. Idealnego, nieco wycofanego, szlachetnego przystojniaka. Typa fascynującego kobiety już od czasów Jane Austen ( wszystkie zalety plus duża kasa ). Przy okazji uśmiercenia go przez pisarkę Fielding w najnowszym dalszym ciągu dziennika kretynki Bridget Jones z roku 2013 ( „Szalejąc za facetem") można się dowiedzieć, ile lat miał ten kobiecy ideał mena. I tu niespodzianka. Mark Darcy, ginąc w 2008 jako obrońca praw człowieka w Sudanie, skończyłby w 2014 lat 58. Jednym słowem, ten świetny gość miałby doświadczać dziś losu mojego znajomego Stanisława, szczęśliwego mężusia, którego spotkałam niedawno podążającego z miną problematyczną na balet z maleńką córeczką. Z tym, że Stanisław o czułym sercu wykonuje swoją rundkę już po raz kolejny w życiu, z jeszcze młodszym kochaniem. Mark – jako Europejczyk - jeszcze do niedawna był kawalerem do wzięcia.

W roku 2001 Mark – jak obliczam na podstawie dat jego życia z prasowej wzmianki zamieszczonej w najnowszej powieści – w momencie, gdy pojawił się na horyzoncie Bridget Jones jako wymarzony chłopak, miał latek 45. Ginąc w Sudanie w roku 2008 był 52 – letnim młodym tatusiem. Czyż więc boski Colin Firth pomykając w roku 2013 na zajęcia pozaprzedszkolne z filmową córeczką oraz torbą z baletkami, rozciapanym bananem, książeczką „Easy Chinese" oblepioną żelkami oraz liliowym Pony nie byłby dla fanek starej, dobrej Bridget kimś kompletnie aseksualnym i nieco pociesznym? Gdyby, oczywista, powstał kolejny film na podstawie dziennika Bridget. Jane Austen w jego wieku nie żyła już od ponad dziesięciu lat. Przypuszczam, że dlatego Markowi Darcy przyszło zginąć w szlachetnej misji. Bez perypetii erotycznych trudno spodziewać się sukcesu wydawniczego światowego bestselleru dla kobiet. Paradoksalnie więc, mój ulubiony bohater również nie wyszedł najlepiej na robieniu całej ludzkości tego, za czym nie przepada nasza władza.

Helen Fielding reanimuje Bridget Jones, mimo że jej bohaterka jako pięćdziesięcioletnia mamusia małych dzieci ( znała się z Markiem od czasu biegania na golasa w ogrodzie rodziców ) ma światu do przekazania niezmordowanie te same rewelacje. Bridget to taki nasz dziadek Jurek i dziadek Jakub w jednym.

„Wróciła, ona powróciła! Nasza ukochana bohaterka powraca po ponad dziesięcioletniej przerwie" – emocjonuje się „Vogue". Wyższych certyfikatów w kosmosie już nie ma. Nie może być inaczej, gdy sposobem na depresję Bridget jest kawa w Starbucksie, dzieciom robi się tu pożywne kanapki smarując substytutem masła ryżowe płatki, a podstarzała przyjaciółka w porywie instyktów macierzyńskich łamie się, czy wreszcie kazać odmrozić swoje jajeczko. I tak dalej w tym tonie, czyli szyk, szyk, szyk, że polskie Podkarpacie czytając ma za swoje

„Helen Fielding stworzyła nowy archetyp literackiej postaci kobiecej. Teraz wyprawiła się na podbój XXI wieku"- ośmiesza się „Time". „Komediowy talent Fielding - a nade wszystko to, co w naszej kulturze staje się modne" – entuzjazmuje się „Elle" twittowaniem i internetowymi randkami Bridget w pogoni za przyjaznym seksem.

Podkarpacie wymięka właściwie już na samym początku tego bestselleru. „Wykąpałam dzieciaki, a potem je wyczesałam – wyszła nam z tego świetna zabawa. U Billy,ego znalazłam dwa żywe insekty we włosach oraz siedem gnid za uszami –dwie za jednym i ogromne grono pięciu za drugim. Nieziemska satysfakcja zobaczyć małe, czarne kropki pojawiające się na białym grzebieniu" – donosi Bridget - matka ucznia londyńskiej szkoły dla klasy średniej, wyciskając z wszy ponadnormatywną dawkę komizmu kompletnie niestrawną dla podkarpackiego smaku.

Podkarpacie, wciąż nie dość wdzięczne za honor przyjęcia do wielkiej, europejskiej rodziny, tkwi bowiem dotąd w przekonaniu, że wszy ludzkie oznaczają smród, brud i upadek cywilizacji, a wieść o pojawieniu się wszy także w warszawskich przedszkolach wprawia je w przerażenie. Jako, że Podkarpacie to stan umysłu i ducha, nie zważa ono na poziomy zaawansowania kultury europejskiej, ani na trendy światowej kultury wyznaczane przez faworytów „Vouge, a", „Elle" oraz „Time'a" i nijak nie pojmuje, że wszy plenią się w czasach nadprodukcji kosmetyków.

Będąc Podkarpaciem i Europejką z awansu daję słowo, że w całym swoim życiu nie widziałam na oczy wszy. Jak przez mgłę przypominam sobie szkolne kontrole. W nędzy socjalizmu nie takie rzeczy nie dziwiły. Pamiętam szare mydło, które własnoręcznie, jako zaradna Polka, potrafiła robić babcia. Widoku insektów żerujących na ludziach sobie nie przypominam. Dziś okazuje się, że wszy żrą Europę snobów XXI wieku i nie potrzeba do tego prawdziwego, klasycznego kołchozu, gułagu, albo niemieckiego obozu koncentracyjnego oraz, jak widać niniejszym, znalazła się tam europejska idiotka, dla której jest to super atrakcja. Właściwie, znalazły się co najmniej dwie idiotki, bo pani Fielding też. Skoro więc, wszy rzuciły się, jak słyszę, i na stolicę, to w warszawską europejskość już nie wątpię.

Coraz mniej złudzeń mają także Ukraińcy. Ich zachodnią granicę dotyka inwazja mrówek nowego gatunku. Władza Polandii, jako ochotniczy promotor, niesłychanie życzliwy kibic zmagań sąsiada i osławiona rękojmia państwa prawa uważa hełmy i kamizelki kuloodporne za rzecz prywatnego użytku i osobistej fanaberii. Zatem graniczne mrówki metodą: jeden człowiek – jeden hełm - jedna kamizelka kuloodporna roją się ostatnio tłumnie na wschodnich rubieżach krainy szczęśliwej, kochającej się europejskiej rodziny.

Na wyposażenie ratujące życie swoich bohaterów składają się najczęściej całe, ukraińskie społeczności. Nawet biedacy wyprzedają majątek, prawdziwe i przysłowiowe krowy – żywicielki. Polski celnik ma za zadanie konfiskować ten eksport, gdyż prawo kupy kamieni preferuje handel hurtowy firm koncesjonowanych, czyli ulubioną praktykę tuczu swojskich, tłustych misiów. Bezbronni ludzie giną toteż na niewypowiedzianej wojnie, depozyty ich serdecznych, europejskich przyjaciół puchną, a niezmordowane mrówki defilują piechotą przez granicę w kamizelkach kuloodpornych i hełmach. Można się uśmiać do łez. Zwłaszcza, gdy wypróbowani, europejscy przyjaciele przyjaciół z kupy kamieni, marzący o tym, by ideałem połowy ludzkości była idiotka Bridget Jones, nie tracą wiary w człowieka. Oczywiście, w człowieka w nieoznakowanej kamizelce, hełmie i czołgu, który na Ukrainę spada z nieba i ma na te cele kupę hajcu do wydania.

Chwilowo może nam się wydawać, że to nie jest nasz problem. Ja jednak z coraz większym szacunkiem sięgam w kuchni po niemal zabytkowy, emaliowany durszlak. Ukraińcom przydawały się i plastikowe.

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości