Anna Kozicka-Kołaczowska: Walentynki, przemoc i róża

Pan Władysław jak stał, w ciemnym garniturze, skoczył po tę różę do wody.

Publikacja: 13.02.2015 06:15

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

Monachium 2015 ( Monachium) i Jałta 2015 ( Mińsk ) za jednym zamachem, Łukaszenka gra na nosie priwislinskim Talleyrandom i robi im pa pa, kibole z czaszkami strzaskanymi gumowymi kulami okazali się w szpitalu górnikami, wyżarci rolnicy tuczą się na sprzedaży kartofli po 10 groszy za kilogram, ale Waśniewska wciąż siedzi i infoświeżyzny brak. Z Tadli, choćby ją smażyć w głębokim tłuszczu jak karnawałowego pączusia, niczego więcej się na bank nie wyciśnie. Możliwe, że z wyjątkiem fascynujących szczegółów afery demolki cennej statui Telekamery wyrzeźbionej w szlachetnym styropianie.

O ilu sprawach człowiek nie miałby pojęcia, gdyby nie tabloidy i paleta ich mediów! Jeżeli bowiem w trasie, wykuwszy w końcu na pamięć wszystkie swoje audiobooki, przypomnisz sobie o radiu, masz tam już Walentynki w toku, choć jest dopiero wtorek, nie ich świąteczna, tegoroczna sobota. Im większa paranoja w polskojęzycznej obłaści, tym bardziej nie ma co szukać nawet eksperta od problemów osobników, którzy byli niedawno normalnymi ludźmi, a teraz leżą pod płachtami rozsiani gęsto na ukraińskich ulicach. Nikt tu zbytnio pięknej główki nie ma zamiaru sobie łamać. Dodawszy obfitość wody w kranie do Walentynek oraz do bezmiaru medialnej uciechy z ostatkowych pączków, jest czym łaskotać maleńkie, priwislinskie szczęście.

Przy okazji projekt Walentynek staje się wprawdzie jakby narzędziem jawnego nękania pechowców, zgnębionych aktualnym brakiem egzemplarza do pary. Na własne uszy słyszałam, iż osobnicy bez przydziału powinni gryźć się z racji swej nieparzystości już dobrych parę dni wcześniej. Jak by nie było, społeczeństwo chińskie biedzi się w fabrykach serduszek z czerwonego pluszu, a to tylko kropla w oceanach tego, co świat oferuje tubylcom do nabycia w martwym sezonie. Mimo wszystko, zerkam z lekko ponadnormatywną dawką szacunku na mena z fotela obok. Bądźmy szczerzy. Nie tak łatwo oprzeć się czerwonemu serduszku, szczególnie, gdy jest ono modelem otwierająco – zamykającym się.

W czasach dyskryminacji kobiet uczucia okazywało się w sposób amatorski, odgórnie niezorganizowany. Jeden z takich pysznych, XIX – wiecznych incydentów opisuje Zofia Starowieyska-Morstinowa w pięknym tomie wspomnień „Dom":

„Gdy bowiem pewnego razu pani Emilia, zapewne przez normalną dziewczęcą zalotność, nie chciała dać narzeczonemu róży, którą trzymała w ręku i w końcu, by położyć kres całej sprzeczce, wrzuciła ją do wody – rozmowa odbywała się nad brzegiem stawu, jednego z tych ohydnych, stale rzęsą zaciągniętych stawków zosińskich – pan Władysław jak stał, w ciemnym garniturze – wówczas nie można było iść z narzeczoną na spacer inaczej jak w ciemnym garniturze – skoczył po tę różę do wody.

Rodzina Szubińskich była, oczywiście, zachwycona tym gestem, który zdawał się niezbitym dowodem uczuć młodego człowieka do narzeczonej. Wydarzenie przeszło do rodzinnej „sagi", a wyłowioną tak romantycznie różę przechowywała pani Emilia przez całe życie i lubiła wspominać to wydarzenie, ukazujące pana Władysława tak innego niż ten, którego znali wszyscy dookoła.

Ale jakkolwiek Szubińscy byli zachwyceni, starzy państwo Zabielscy okazali żywe zaniepokojenie, czy teraz rodzice pani Emilii nie zerwą zaręczyn ,skoro się przekonali, do jakich nieprzemyślanych kroków zdolny jest ich syn, który uchodził – i którego sami aż dotąd uważali – za człowieka rozsądnego i zrównoważonego".

Ubezwłasnowolnione kobiety tamtego świata w tych brylantach i szmaragdach, sobolowych futrach, piórach, koronkach i jedwabiach nie doczekały jednak ustawy o przemocy.

Do tego, w głowie się nie mieści, ale nieomal wszystkie dawne, staroświeckie, samcze typy męskie naprawdę potrafiły strzelać. Dawni Polacy nie pozwoliliby palić do siebie jak do kaczek nawet z demokratycznej broni gładkolufowej. Tym bardziej, nie czekaliby bezbronni wraz ze swoimi kobietami i dziećmi oraz niezmąconym spokojem ducha na fajerwerki z jak najbardziej ostrej broni produkcji miłośników swabody i praw czieławieka. Polak staroświecki sam ze swej natury łapał i profilaktycznie, i w razie ruchawki za broń ostrą. Co więcej, ów szowinista za skarby świata nie zgodziłby się, żeby kobieta, choćby i premierka w mini spódniczce i szpilkach, lubo uwodzicielka wypinająca się seksownie na fotkach w kostiumie kąpielowym na wzór prezydent - kandydatki, sorry, po prostu Ogórek, osłaniała go w tej potrzebie własną, mężną piersią w sojuszu z piersiami koleżanek - Kidawy, Piotrowskiej, Kluzikowej i reszty damskiego combra. A jeżeli to nie byłaby przemoc wobec kobiet, to co?

Ten wybałuszałby zresztą gały nawet, gdyby znalazł się ze mną niedawno w pociągu. Choć, w gruncie rzeczy, sama czułam się tam jak eksponat muzealny ( mentalny, mentalny ). Siedzący naprzeciw siebie młodzi ludzie płci mieszanej w ciągu paru godzin jazdy nie zamienili ze sobą słóweczka, nie spojrzeli na siebie ni życzliwie, ni po seksistowsku. O mój Boże, pamiętam dokładnie, że nie tak dawno, choć istotnie w mrokach epoki nie znającej Facebooka, byłoby to zwyczajnie n i e m o ż l i w e. Jeny, niektóre pogwarki z nieznajomymi z pociągu pamięta się do dziś! Ale to nie wszystko. W tym pociągu nikt nikomu nie pomagał. Nie zrywał się, gdy przedstawicielki płci wyzwolonej od przemocy szarpały się pod sufitem pociągu ze swoim bagażem.

Trudno uwierzyć, że jeszcze niedawno każdy męski Polak, znalazłszy się w pobliżu kobiety dowolnej urody czy wieku siłującej się u progu czeluści dworcowych schodów ze zbyt ambitnym bagażem, ujmował go zwinnie i nie oczekując żadnej ekstra wdzięczności pomagał pokonać przeszkodę z ochotą herbowego rycerza. Serio mówię. Dziś kobitki taszczą aż oczy bolą, choć nie wszędzie, gdzie schody powinny być ruchome, ruchome są. Może to, zwyczajnie, już czasy, że ochotnik, który zbyt rączo złapałby za czyjeś bagaże zyskałby tylko niesławę dworcowego złodziejaszka? Od chwili, gdy ujrzałam kobiece, krwawe nawalanki w klatce jak ze snu perwersa, przypuszczam, że przyczyna jest jednak bardziej złożona. Nieraz mi żal współczesnych dziewczyn.

- Nasza generacja... – skonstatowałam, bo jak spod ziemi wyrośli dwaj wyjątkowo męscy szowiniści, którzy pewnie usłyszeli, że zabuksowały koła mojego wehikułu, gdy chciałam ruszyć po krótkiej pauzie na stacji benzynowej. Przemierzając sama górską okolicę, zaparkowałam z braku miejsca na śliskim lodzie zamarzniętej kałuży, wobec czego szowiniści uznali za pomocne przyłożyć odrobinę męskiej przemocy. Wcale o to nie proszeni. Pomogło w sekundzie, toteż posłałam im wdzięcznego całuska. Cóż, było mi miło. A, co najfajniejsze, im, zdaje się, też.

Publicystyka
Estera Flieger: Dlaczego rezygnujemy z własnej opowieści o II wojnie światowej?
Publicystyka
Ks. Robert Nęcek: A może papież z Holandii?
Publicystyka
Frekwencyjna ściema. Młotkowanie niegłosujących ma charakter klasistowski
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Mieszkanie Nawrockiego, czyli zemsta sztabowców
Publicystyka
Marius Dragomir: Wszyscy wrogowie Viktora Orbána
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem